opisami
 C a s s a b l a n c a   2 0 0 3 
żeglarstwem

Etap I
(Brest - Lizbona)
Etap II
(Lizbona - Casablanca - Lizbona)
Etap III
(Lizbona - Brest)


Etap 2 (Lizbona - Casablanca - Lizbona) 14 dni  999Mm/238,5h
oto jak staliśmy w mule...
      Drugiego dnia pobytu w południe pożegnaliśmy z Adamem poprzednią załogę. Nowa ekipa była już na miejscu w większości od paru dni, więc szybko się zaokrętowali. Wieczorem, wraz z odpływem przy bezwietrznej i mglistej pogodzie opuściliśmy piękną stolicę Portugalii, by płynąć do celu wyprawy -Casablanki.
Zanim osiągnęliśmy cel trzy doby przyszło spędzić nam na oceanie. Zaskakujący był brak jakiejkolwiek zwierzyny morskiej, co doskwierało szczególnie na nocnych wachtach.
Widać Neptun nie był tak łaskawy dla załogi jak na pierwszym etapie. (patrz spotkanie z wielorybem). A może to przez to że nie cała załoga nie chciała się napić symbolicznej gorzały z Neptunem...
Kuba Gajewski



Spocco Marocco...(CASABLANCA)

      Wejście do Casablanki, która dzięki 200 metrowemu minaretowi meczetu Hassana ?? każdej następnej godziny wydawała się już tylko kilkanaście mil od jachtu, znak STOP wypadło oczywiście późną nocną porą. Zmęczeni żeglugą i spragnieni kąpieli szybko wyzbyliśmy się wcześniejszych wyobrażeń o legendarnym mieście. Okazało się, że Arabowie dopiero budują marinę( a jak na razie to zburzyli tą, która jeszcze była 2 lata temu)w związku z czym przyszło nam cumować tej nocy w różnych dziwnych miejscach. Nie obyło się też bez atrakcji w postaci postoju na mieliźnie. Wprowadził nas na nią miejscowy policjant, który zaręczał głową, że we wskazanym miejscu jest 12 m głębokości. Niestety jotka sama właściwie nie schodzi z mielizny, nawet jak się na nią wjedzie naprawdę wolno, więc z pomocą przyszedł nam dopiero za dłuższą chwilę przypływ. Potem przestawiliśmy się do pozostałości po marinie, gdzie przeczekaliśmy do rana na bojce. herbatka miętowa

Nikt się właściwie nami nie zainteresował, nie było jeszcze żadnej odprawy, a głód i chęć wzięcia prysznica wzbierały w każdym z nas. Wiec czując się jak to na morzu wolni i ponad granicami Adam wraz z Marcinem udali się do miasta wydostając się z jachtu przy pomocy ciecia-Araba a właściwie też jego łódki..., tam też kupili wyśmienity chleb, lekko słodkawy z sezamem, był naprawdę super i o zupełnie nowym, egzotycznym smaku. Tajna i niezalegializowana jeszcze oficjalnie w Księstwie Maroko delegacja "obczaiła" też prysznice nieopodal pozostałości mariny, w której chwilowo staliśmy, a także zdążyła już wypić ze strażnikami przy bramie tradycyjny napój czyli parzoną ze świeżych liści mięty na maxa słodką herbatkę. Potem ruszyła już polowa załogi się wykąpać. Z ciekawostki toalet miejskich należy napomknąć, że w części męskiej były całkiem przyzwoite prysznice, a w części żeńskiej, która z reszta uiszczała taką samą opłatę, tylko wiaderka z woda...
uliczni rozlewacze soków ...no i w końcu zainteresowali się nami celnicy czy policja portowa, nie ważne w każdym razie jacyś mundurowi. Trochę ich zdziwiło i nie wiedzieli co począć, gdy Adam z uśmiechem wręczył im 10 paszportów, mówiąc że na jachcie jest 10 ludzi, z tym że teraz tylko 5, bo reszta poszła do miasta wziąć prysznic, ale oczywiście zaraz tu będą...no i że właściwie to jest wszystko w porządku...
Nie minęło 15 minut a już wymachując ręcznikami ponad głową "nielegali intruderzy Księstwa Maroko" zaczęli się schodzić. Celnicy chyba po chwili wyczuli zupełnie niegroźny klimat i powód naszej wizyty w Maroko. Zaczęli więc spokojnie spisywać nasze dane z imionami rodziców i zawodem łącznie...
Po jeszcze paru minutach atmosfera już zupełnie przybrała kolorowych barw... Niestety główny zarządzający ową ruiną mariny, naburmuszony Arabus, odbierający tylko co chwile swoja komórkę, jako jedyny z całego towarzystwa był absolutnie przeciwny abyśmy pozostali na owej bojce. Mówił, że mamy stąd jak najszybciej spadać bo to teren wojskowy, że kto nam tu w ogóle pozwolił to wpłynąć ( nikt nie pozwolił ale też nikt przecież nie zabronił...), tłumaczył też coś, że nie możemy tu zostać bo ubezpieczenie tam coś... Ostatecznie spławiono nas i pokazano mniej więcej w którą części portu handlowego mamy się udać...
      ... zacumowaliśmy przy burcie pływającego dźwigu portowego. Nawiązaliśmy też kontakt ze stojącym kapitan osobiście zajmuje się nawigacją po marokańskich wodach. nieopodal polskim statkiem handlowym "RODŁO", a właściwie "RODLO" oczywiście pod kolorowym ręcznikiem zamiast bandery, na którym jeszcze brudna część załogi wzięła kąpiel i została poczęstowana obiadem. W tym samym czasie pozostająca na jachcie reszta zapoznała się bliżej ze szmuglerami ropy i w niespełna pół godziny w naszym baku znalazło się jej 250 litrów a cena ustalała się przez cały czas tankowanie by zakończyć opadanie na 50 centach amerykańskich. By ze spokojnych sumieniem móc zwiedzać miasto postawiliśmy naszego "Potiomkina" longside burty 190 metrowej długości statku "RODŁO". Wszystkie znaki na niebie i ziemi( biegające szczury i karaluchy) wskazywały, że tylko z rodakami jacht będzie bezpieczny. I rzeczywiście, gdy się ściemniło załoga statku zamontowała nawet reflektor oświetlający nas z burty, będącej aż na wysokości połowy naszej stengi grotmasztu.
Pan oficer, który chyba z długiego "braku laku", traktował nas wszystkich jak tata, pomagał nam po bardzo-bardzo dokładnym instruktażu wydostać się po sznurowej drabince na pokład statku. Mieliśmy też okazje zwiedzić najciekawsze zakamarki Rodła czyli maszynownie i mostek.
      Wychodząc z portu na ląd, po już tej chyba właściwej odprawie i otrzymaniu odpowiednich przepustek, trafiliśmy od razu do starej części Casablanki -handlowej mediny. Każdy z napotkanych Arabów-handlarzy namawiał nas do kupna mniej lub bardziej legalnych towarów (dla ścisłości-ja kupiłem tylko bęben i tego proszę się trzymać). Pomimo przeciwwskazań zdrowotnych kosztowaliśmy wszystkich egzotycznych potraw, jakie tylko były dostępne na spowitych różnymi zapachami ulicznych straganach. Ze względu na smak i cenę szczególnie warte spróbowania są soki produkowane na miejscu ze świeżych owoców, daliśmy właściwie spokój tylko lodom. W celu znalezienia toalety przypadkiem weszliśmy do szpitala. Higiena w tym szpitalu pozostawała wiele do życzenia, gdyż zużyte igły i odpady pooperacyjne leżały na podłodze w ubikacji. Dziwny wydał mi się także brak klamek w drzwiach do sal szpitalnych. Atrakcją podobnego rodzaju był niezliczone ilości warsztatów samochodowych, zakładów fryzjerskich i wszelkie innych dóbr, w których czystość i niezbędna higiena zupełnie nie były przestrzegane. Następnym zaskoczeniem stały się obserwacje poczynione w kawiarni. Podczas żeglugi naczytałem się sporo o marokańskich sukcesach w zwalczaniu narkotyków. Rzeczywistość okazała się nieco inna. W lokalu, w którym usiedliśmy z Adamem na kawie, większość gości paliła jointy. załoga w lokalnych strojach...
Nawet trzęsące się dziadki, z denkami od butelek zamiast okularów, zręcznie opalały grudkę krusząc ją potem i mieszając z tytoniem i następnie skręcając w jednej ręce w bibułkę. Z późniejszych rozmów z Arabami okazało się, że jest to zwyczaj sporej części marokańskiego społeczeństwa. Sytuacja ta pokazała jak rzeczywistość książkowa rozmija się czasem z tą namacalną, a policja marokańska przymyka oko na ten powszechny proceder. Alkohol jest natomiast mniej popularny, choć również powszechnie dostępny, co obala kolejny mit o zwyczajach krajów arabskich z przewodników Pascala... Nikt też nas nie napadł, a chodziliśmy późną nocą po ciemnych zaułkach mediny.

Nie dostaliśmy też rozwolnienia. Początkowo zwracaliśmy uwagę, by nie jeść wszystkiego a przede wszystkim nie pić wody. Ale gdy kupione winogrona nieopatrznie opłukaliśmy pod kranem lokalnej wody, a potem je smacznie skonsumowaliśmy, uświadomiliśmy sobie, że właściwie to je tyko pobrudziliśmy... aż w końcu zaczęliśmy zachowywać się już normalnie...

Na zakończenie wycieczki u zapoznanego rano Araba skorzystaliśmy z dostępu do sieci by przekazać wszystkim znajomym pozdrowienia. Sporą atrakcją był odwiedzony przez nas klub nocny, który z zewnątrz wyglądał jak niewinna knajpa. Dziewczęta używały wszystkich swych wdzięków by nakłonić nas do pozostania z nimi na dłużej...Parę godzin później płynęliśmy już w kierunku Tangeru. Po drodze zupełna flauta umożliwiała kąpiele a mijani rybacy chętnie wymienili dorodne tuńczyki na "vodka de Pologne". W nocy na gładkiej powierzchni oceanu widać było świecące z powodu fosforyzujących glonów ławice ryb. Niesamowity widok!!!
Kuba Gajewski, Adam Sulewski



Tanger

      Klimat Tangeru czuć było już kilka mil od brzegu. Nasilający się z każdą chwilą smród odpadów miejskich stawał się nie do wytrzymania. Kolejnym niemiłym zaskoczeniem był brak mariny i niesympatyczny harbourmaster. Wszystkie te niedogodności zniknęły jednak w momencie, gdy z pobliskiego minaretu rozległ się głos muezina. Przyjemnie było zasypiać z taką kołysanką. Rano zwiedzanie rozpoczęliśmy od poszukiwania pryszniców, co nie było łatwe, gdyż zdecydowana większość sanitariatów nie posiadała części dla płci pięknej. Kiedy wreszcie udało się zlokalizować miejsce odpowiednie do zażycia kąpieli przez całą załogę okazało się ,że w WC nie ma papieru. Był kranik i wiaderko do obmywania ręki...
Włodas w akcji       Mając w pamięci atmosferę Casablanki, Tanger pod względem turystycznym nie bardzo przypadł nam do gustu.. Wydawał się zbyt europejski. W ciasnych uliczkach Mediny widać było towary europejskie towary jak i samych Europejczyków. Miasto traciło swoją egzotykę. Zwiedzanie połączyliśmy z zakupami i degustacją lokalnych specyfików. Mieliśmy też okazję zobaczyć festyn wyborczy jednej z marokańskich partii, bo jak się dowiedziałem od tubylców (i co było widać na każdym kroku) zbliżał się dzień wyborów. Goniący ciągle czas nie pozwolił nam spędzić jeszcze jednej nocy w Afryce. Późnym wieczorem ruszyliśmy do Gibraltaru. zrzucamy foka

      Płynąć już przez cieśninę przy baksztagowej "piątce" i zupełnie gładkim morzu osiągaliśmy w porywach 9,3 kn! Po chwili zdechło i kolejne dwie godziny przyszło płynąć na silniku. O 8 rano NITRON stał już w przyjemnej gibraltarskiej marinie. Szybki prysznic, śniadanie i w optymistycznych nastrojach udaliśmy się zobaczyć słynny rezerwat małp. Entuzjazm został ugaszony przez niebotyczne ceny, które niestety nie nadawały się na naszą studencką ( w większości) kieszeń. Na pocieszenie wracając z miasta byliśmy świadkami startu trzech odrzutowców wojskowych w odległości 100 m od nas, gdyż to, co za płotem mariny było dla nas asfaltową droga okazało się pasem startowym...

      Wypłynęliśmy po południu. niestety wiejący bajdewind i silny prąd wpychały nas powrotem w kierunku Gibraltaru. Kiedy te trudności zostały pokonane(patrz:zesłabł prąd) udaliśmy się do słynnego z żeglarskich imprez Kadyksu. Postój w tym mieście trwał krótko. Czas został podzielony miedzy zwiedzanie a naprawę drobnych uszkodzeń powstałych ostatnich dniach.
Kuba Gajewski



Droga powrotna

      Tempo dotychczasowej żeglugi dało się nam solidnie we znaki toteż zapadła decyzja impra w Lagos, I oficer wraz z portugalskim dj by trochę się rozerwać i odpocząć. Na miejsce imprezy z polecenia Marka i Kamili wybrano turystyczną miejscowość Lagos. Poza plażą, tanią knajpą i podobno, jak ktoś policzył, skałkami o wysokości 4 pięter, z których męska cześć ekipy oddała karkołomne skoki, których pionierem okazał się sam Kapitan, a zaraz tuż za nim Bosman, nie było tam nic godnego głębszego zainteresowania. Wieczorem po kilku piwkach na pokładzie NITRONA, bawiliśmy się w klubie racząc się świetnymi drinkami. Koniec imprezy tradycyjny- tańce i ogólna rozróba. Powrót na jacht nastąpił ok. 0400 rano i chwilę później, postępując może nieco nieodpowiedzialnie, wyszliśmy na Ocean w kierunku Lizbony, pod osłoną nocy na gładkie jak lustro morze.
Po drodze krótki odpoczynek w malutkim porciku Sines. Przypadkiem udało się nam podglądać portugalski ślub odbywający się w pobliskim kościele.
Kuba Gajewski



Lizbona

      Z Sines do Lizbony całą drogę pokonaliśmy na silniku, a wejście do portu przypadło nad ranem. tramwaj O świcie okazało się jednak ,że stoimy w marinie w której nie przyjmuje się gości a wszelkie miejsca zarezerwowane są dla portugalskich jachtów. Jako, że następnego dnia nastąpić miała wymiana załóg nie zważając na nic wymyliśmy jacht z zewnątrz i w środku robiąc przy tym wielki, choć krótko trwający bałagan na kei, wzbudzając tymi poczynaniami co najmniej zdumienie na twarzach przechodzących właścicieli luksusowych jachtów. Najbardziej, choć bynajmniej nie do bałaganu, przyczynił się tutaj Andrzej-Denva, który własnoręcznie i włąsnonosowo zdzierżył mycie achterpiku, w którym rozlały się różne potrawy spływając na dno, sprawiły nie lada ucztę dla rozwijających się w ciepełku bakterii... tramwaj
Dużo radości sprawiła też udana reanimacja starego odkurzacza, któremu wkręciła się część w raszki wiatraka...
Po zakończeniu "higieny" NITRONA przestawiliśmy się do mariny "Doca De Alcantara". Przez cały dzień trwały przygotowania do wymiany załóg. Przy pomocy kontaktów Marcina w lokalnych strukturach polskiej dyplomacji, zostaliśmy zawiezieni i odwiezieni pełnym jedzenia samochodem z wielkiego "supermercados".

Nasz kapitan akurat dokładnie w tym czasie został porwany przez mieszkającego w Portugalii wujka, który uprzyjemnił mu czas zwiedzaniem okolic od strony lądu, a także poznawaniem dalekich kuzynek, podczas gdy my zajmowaliśmy się tak przyziemnymi sprawami...Wieczorem w dużym dwuzałogowym gronie odbyliśmy imprezę powitalno - pożegnalną. to nie St.Francisco...
Pierwszy alkohol (obiecaną przez Marcina tequillę) jak zwykle wlaliśmy w siebie na jachcie, zagryzając marokańska cytrynką...by w poprawionych tym nieco nastrojach smakować życia nocnego stolicy kraju Wielkich Odkrywców. Po powrocie specjalna delegacja odwiedziła stojący nieopodal rosyjski katamaran "Blagovest" w celu zasięgnięcia informacji dotyczących przejścia Kanałem Białomorskim, które to przejście planowane jest na Nitronie w przyszłym roku. Załoga owej jednostki zamierza w 4-5 lat opłynąć glob ziemski. Katamaran jest własnej konstrukcji, ma obrotowe maszty i rower zamontowany do pokładu, na którym można ćwiczyć na porannej wachcie, jednocześnie wytwarzając prąd. Załoga zarabia grając w portach oraz prowadząc badania dotyczące aury dla rosyjskiego uniwersytetu. Bardzo ciekawi ludzie a rozwiązania na ich jachcie jeszcze ciekawsze... (www.spb.ru/blag)

... Przed snem niespodziankę sprawiła nam jeszcze Nokia, która promując nową "komórę" stawiała wszystkim spacerującym drinki w nabrzeżnych knajpach.
      Rano wracając z toalety na jacht, stwierdziłem, że wymiana załóg w wydaniu polskim nijak nie przystawała wtedy do dobrych zwyczajów żeglarskiej etykiety, czyżby została ona odstawiona na drugi plan z powodu gorąca i kaca...a co mam dokładnie w tym miejscu na myśli niech pozostanie miedzy uczestnikami rejsu...
Kuba Gajewski, Adam Sulewski








999Mm\238,5h  Lizbona - Casablanca - Tanger - Gibraltar - Cadiz - Lagos - Sines - Lizbona

W rejsie udział wzięli:

  • Adam Sulewski - Kapitan
  • Andrzej Jaworski - I oficer
  • Marek Orzechowski - II oficer
  • Marcin Byrt - III oficer
  • Marta Drażyńska
  • Włodek Głodowski
  • Kuba Gajewski-bosman
  • Maja Frąckowiak
  • Kamila Matysek
  • Jan Iżykowski


Wszystkie zdjęcia:

oto jak staliśmy w mule... fala pokład zalewa nasz Marek O.
oto jak staliśmy w mule... fala pokład zalewa nasz Marek O.
wciąż brak wody by płynąć Marek myje...się sprzątanie pokładu
wciąż brak wody by płynąć Marek myje...się sprzątanie pokładu
znak STOP Maroko Ulica
znak STOP Maroko Ulica
Włodas wciąga kanapkę herbatka... herbatka miętowa
Włodas wciąga kanapkę herbatka... herbatka miętowa
uliczni rozlewacze soków zakupy jedzienia kawka
uliczni rozlewacze soków zakupy jedzienia kawka
Przebrani za Arabusów... kapitan osobiście zajmuje się nawigacją po marokańskich wodach. zakup tuńczyków od lokalnych ryboli
Przebrani za Arabusów... kapitan osobiście zajmuje się nawigacją po marokańskich wodach. zakup tuńczyków od lokalnych ryboli
kąpiel Włodas w akcji kąpiel
kąpiel Włodas w akcji kąpiel
Jaki front nazywamy frontem zokludowanym...odp: TAKI front nazywamy frontem zokludowanym... Captain czyta... zrzucamy foka
Jaki front nazywamy frontem zokludowanym...odp: TAKI front nazywamy frontem zokludowanym... Captain czyta... zrzucamy foka
Skała Gibrtaltaru fala pokład zalewa na wachcie sam 3of.Maras
Skała Gibrtaltaru fala pokład zalewa na wachcie sam 3of.Maras
fala pokład zalewa...a zdjęcie robione przez szybke z kabiny Pierwszy skoczył kapitan, na zdjęciu Marek...tacy byliśmy porąbani... genua zaklarowana
fala pokład zalewa...a zdjęcie robione przez szybke z kabiny Pierwszy skoczył kapitan, na zdjęciu Marek...tacy byliśmy porąbani... genua zaklarowana
Marcin Byrt Marcin Byrt nasz pokładowy fryzjer Kama...
Marcin Byrt Marcin Byrt nasz pokładowy fryzjer Kama...
impra w Lagos, I oficer wraz z portugalskim dj na plaży w Lagos tramwaj
impra w Lagos, I oficer wraz z portugalskim dj na plaży w Lagos tramwaj
tramwaj tramwaj to nie St.Francisco...
tramwaj tramwaj to nie St.Francisco...
Adam Sulewski Odkrywca pomnika Odkrywców...Maras O. ruszamy z następną załogą
Adam Sulewski Odkrywca pomnika Odkrywców...Maras O. ruszamy z następną załogą
stanie w porcie na mieliźnie... most jaja i rybka
stanie w porcie na mieliźnie... most jaja i rybka
załoga w lokalnych strojach... jak zwykle zdjęcie na koniec
załoga w lokalnych strojach... jak zwykle zdjęcie na koniec




rejs opisy
powrót na stronę główną