opis
 K a l i n i n g r a d   2 0 0 2 
żeglarstwem

Pomysł  |  Co zrobić, aby przekroczyć granicę federacji rosyjskiej?  |  Jacht s/y Syrenka  |  Start z Górek Zach.  |  Przelot do Baltijska  |  Odprawa i wejście do Baltijska  |  W kanale do Kaliningradu  |  Królewiec  |  Marina w Królewcu  |  Przelot Baltijsk - Kłajpeda  |  Postój i naprawa żagli w Kłajpedzie  |  Powrót do Górek



Pomysł

      W trakcie rejsu po wodach Chorwacji, czyli opalania się na plastikowej "mydelniczce" wyposażonej w kilka, tak na tamtejszych wodach potrzebnych, bajerów jak prysznic, 2 kible czy rolgrot; bujając się między wyspami i zażywając kąpieli w wannie Adriatyku postanowiłem zorganizować coś na pożegnanie wakacji... taki mały, żeglarski hardcore = wrzesień na Bałtyku.
Na rejs popłynęli prawie wyłącznie moi znajomi + dwoje twardzieli z internetu. Faktycznie było ciężko... ja, po tak radykalnej i nagłej zmianie klimatu, zniosłem to chyba najgorzej...



Co zrobić, aby przekroczyć granicę federacji rosyjskiej?

     Jest to o dziwo dziecinnie proste. Należy załatwić sobie wizę, która niestety kosztuje, albo pieczątkę AB, która nie kosztuje. Takowe wbija od ręki Wojewódzki Urząd Paszportowy, jeżeli tylko potwierdzi się, że wyjazd ma charakter służbowy. Nie ma z tym większych problemów.



Jacht s/y Syrenka

      To właśnie na tej jednostce popłynęliśmy. Syrenka to całkiem nowa, zwodowana w sezonie naszego rejsu j80 (stalowy kecz). Było to zresztą dopiero 4 rejs w całej karierze jachtu, którego właścicielem jest ZKT "Rejsy" z Warszawy. Czarter był wyjątkowo tani: 350PLN za dobę (koszt całego rejsu wyniósł ostatecznie jedynie 470PLN na osobę!). jacht s/y Syrenka przed rejsem Niestety okazało się, że cena doskonale obrazuje stan techniczny i wyposażenia jachtu. Stare żagle, olinowanie stałe i ruchome, instalacja wodna i odczepiający się w środku nocy bom utworzyły nieomal nieprzerwany ciąg "atrakcji", nie wspominając o tratwie ratunkowej, która w przechyle, przy dużej fali i zimnych bryzgach na pokładzie podjęła próbę wydostania się za burtę.
Syrenka ma jednak i wiele zalet: wykończenie wnętrza, silnik, kingston... można więc żywić nadzieję, że z biegiem czasu jacht będzie naprawdę niezły. Trudno też mieć w tej chwili jakiekolwiek pretensje do armatora, cena za tego typu jednostki jest zazwyczaj 2 razy wyższa, a ta którą zapłaciliśmy za Syrenkę była po prostu odpowiednia. Mimo to, jak na razie, nie mam zamiaru popłynąć tym jachtem raz jeszcze...



Start z Górek Zach.

      Planowaliśmy wypłynąć jeszcze przed zmrokiem 22 września i dojść do Lipawy, a może nawet Windawy... śniadanie O 1900 jacht był już przejęty i wszystko gotowe do odejścia, wiał jednak silny wiatr z NE i nie było najmniejszego sensu pchać się na morze, by halsować pod wiatr... Zjedliśmy więc obiadek i położyliśmy się spać przy akompaniamencie świszczących want.
Rano ciągle jeszcze mocno wiało, ale już nie aż tak... Koło południa odprawiliśmy się, założyliśmy dodatkowe swetry, ciepłe rękawice i czapki i wyruszyliśmy w kierunku Baltijska - wojennego portu leżącego u ujścia zalewu wiślanego do morza.



Przelot do Baltijska

      Co tu dużo mówić: nie poszedł zbyt sprawnie. Początkowo wiało nawet jeszcze dość mocno, jednak dokładnie z kierunku, śniadanie w którym chcieliśmy płynąć, a rozpędzona nocnym "prawie-sztormem", całkiem pokaźna fala nie ułatwiała sprawy. Jacht szedł dzielnie na falę, jednak stare, wypukłe żagle nie pozwalały iść zbyt ostro, tak że całość przypominała raczej walkę niż prowadzenie jachtu.
Jakby atrakcji było nam mało, tratwa ratunkowa wraz ze swoim, przyklejonym do pokładu jedynie na sylikon łożem wylądowała nagle na zawietrznych relingach... Trochę trwało zanim udało się ją wciągnąć z powrotem i zamocować w pozycji nieco innej - ograniczającej jej, tak nietypowe dla przedmiotów martwych, zapędy do kąpieli.
To jeszcze nie koniec "miłych niespodzianek", bo niebawem okazało się, że co prawda olinowanie stałe przejrzeliśmy, ale chyba niezbyt dokładnie... może sugerując się tym, że jacht dopiero co wrócił z morza z poprzednią załogą... Naszą niefrasobliwość uświadomił nam, odkręcając się, ściągacz, na szczęście zawietrznej, stenwanty bezana... Beczułka wpadła do wody, a te, które mięliśmy, nie pasowały... Trzeba było zrobić awaryjną tarlep z dość mocnego, kilkakrotnie przełożonego krawata.
W nocy nieco zelżało i odkręciło, tak że w oddalonym od Gdańska jedynie o 30Mm Baltijsku byliśmy dopiero nad ranem.



Odprawa i wejście do Baltijska

      Doświadczenia z rejsu do Petersburga nauczyły mnie, że po wejściu na zaczynające się w połowie mierzei wiślanej wody terytorialne Rosji, widok z grotmasztu należy czym prędzej zgłosić się do ichniej straży przybrzeżnej. Dobrze, że wcześniej wiedziałem o pewnych brakach w wyposażeniu jachtu i pożyczyłem od znajomego, któremu jeszcze raz dziękuję, ręczną UKFkę. Bez niej wywołanie "Russian Coast Guard", bo tak należy wołać, byłoby z Syrenki niewykonalne. Poprosili nas o podanie pozycji, portów wyjścia i docelowego i pozwolili płynąć dalej.
Na terenie portu należy kierować się na latarnię morską i wejść do portu wojennego. Nie można go z niczym pomylić, bo kotłują się w nim pancerne, groźnie wyglądające jednostki. Mięliśmy to szczęście, że wpływaliśmy wcześnie rano, gdy na ich pokładach odbywał się akurat uroczysty apel i podnoszenie bandery. Zrobiliśmy trochę zamieszania kręcąc się między tym całym żelastwem, mącąc pełną pływających śmieci i oleju wodę i, nie ma co ukrywać, rozpraszając rosyjskich marynarzy... ciekawość, jaką wzbudzał tak mały, wyglądający przy ich okrętach jak zabawka jachcik, nie pozwalała biedakom na utrzymanie pozycji na baczność. Ciągle obracali się wodząc za nami wzrokiem, za co potem dostali zapewne od przełożonych "zjebkę"...
ćwiczyliśmy wchodzenie na maszt W końcu na kei pokazał się jakiś facet w mundurze i wskazał nam miejsce, do którego mamy dobić. Tak też uczyniliśmy i na podstawie naszych pieczątek AB wbili nam wjazdowe do Rosji. Choć w zasadzie nikt z nas nie posługiwał się płynnie rosyjskim i urządzaliśmy raczej dość żenujące sceny z polilingwistycznym bełkotem w roli głównej, cała odprawa paszportowa i celna przebiegła sprawnie i absolutnie bez żadnych problemów. Ogólnie nie różniła się niczym od tej w Polsce czy np. w Niemczech.

Przy wypływaniu formalności odprawiono równie gładko, choć nie bez dodatkowych atrakcji: rosyjscy marynarze postanowili chyba wziąć sobie na nas mały odwet i podczas polegających na mierzeniu do celu ćwiczeń obrali sobie dość ciekawe obiekty... Nagle wszystkie armatki na statkach zaczęły się ruszać i celować (na szczęście nie strzelając...) początkowo tylko do siebie nawzajem, a potem, gdy zobaczyli nasz jacht, nie omieszkali poćwiczyć wodzenia działem i za ruchomym celem... Lufa statku, który mijaliśmy w niewielkiej odległości, wodziła za Syrenką, zatrzymując się po kolei na każdym z obecnych na pokładzie. Reakcja nasza była jednak zupełnie przeciwna niż oczekiwał snajper... Machaliśmy mu zamiast chować się pod pokład i śmialiśmy prosto w lufę, po trosze z tego, że do nas celuje, po trosze nabijając się ze stanu rosyjskiej armii. Po chwili wszystkie statki zaczęły z powrotem celować na siebie, prawidłowo stwierdzając, że wywołują raczej śmiech, niż strach i że stanowią nie lada atrakcję turystyczną...



W kanale do Kaliningradu

      Kanał ma długość 25Mm i jest bardzo dobrze oznakowany. Mapy miałem drukowane z programu CMap na A4, a następnie sklejane Płynąc kanałem do Kaliningradu. Za mierzeją widać Zalew Wiślany - wyglądały może mało "profesjonalnie" przybierając raczej mocno nieregularne formy, ale okazały się być aktualne i bardzo dokładne. W kanale nie ma zbyt dużego ruchu: płynąc w obie strony mijaliśmy się może z 10 statkami, za to brzegi obfitują już prawie jesteśmy w Kaliningradzie w liczne atrakcje: wymarły już port wojenny, liczne, obecnie zarośnięte boksy dla wodolotów, przycumowane statki w takim stanie korozji, że nadają się już chyba tylko do przerobienia na żyletki i dla kontrastu osłupiająca wręcz przyroda: czaple siwe i impresjonistyczne, jesienne krajobrazy.
Pogodę mieliśmy ładną, było ciepło, słonecznie i wiało z rufy, więc całą drogę przebyliśmy na żaglach i powieszonym, na wypadek zakazu, czarnym trójkącie. Z powrotem ten numer się nam już nie udał i trzeba było kulać 6h na silniku...



Królewiec

      Nie ma tam w zasadzie już żadnych atrakcji turystycznych... no może poza cenami w sklepach, bo za ok. 160 rubli= 20PLN kupić można 6 paczek fajek i litra...
pomnik Lenina w Królewcu Miasto oddalone jest od mariny o 0.5h drogi. Straszy tam ruina, nigdy niezaadaptowanego przez partię "Domu Sowietów", który wybudowano na miejscu wyburzonego przez władze sowieckie krzyżackiego zamku. W podobnym klimacie utrzymują się również kolejne "zabytki" miasta: pomniki Matki Rosji i Lenina - czyli niezła jazda! Jedyny starszy obiekt w Kaliningradzie to zamknięta na 4 spusty gotycka katedra, którą też ponoć planują wyburzyć i przyklejony doń pomnik zmarłego tam Immanuela Kanta.
pomnik Matki Rosji w Kaliningradzie Całe miasto jest raczej wielką ruiną, na tle której zdecydowanie wyróżnia się główna ulica - Moskovskij Prospijekt. Liczne, nieodbiegające od tych na zachodzie sklepy oraz parasole i reklamy, po polsku, piwa EB sprawiły, że przez moment poczuliśmy się jak w domu... Nie po to jednak popłynęliśmy do Kaliningradu! Prawdziwie autochtoński okazał się być przydworcowy targ, na którym można kupić chyba wszystko. Warto tam zajrzeć i nacieszyć zmysły wielobarwnym melanżem zapachów, muzyki, ludzi i sprzedawanych przez nich towarów - wszystko raczej zabójczo kiczowate, ale uwodzi autentyzmem.
Nie namawiam natomiast do konsumpcji ichniego fast food'a - cebulaka - ogromnego i niewiarygodnie wręcz gorącego chipsa z nadzieniem z cebuli i mięsa. Skusiłem się na ten miejscowy przysmak, po czym zwróciłem jeszcze tej samej nocy...



Marina w Królewcu

      Do wyboru są aż 2 miejsca, a wybór ten nie jest łatwy - staje się albo przy kei dla statków, albo przy przystani dla wodolotów. Ta druga opcja wydaje się być lepszym złem, bo jest nieco przyjaźniejsza dla jachtu... Dlatego też to tam stanęliśmy.
Przywitał nas 'marina' w Kaliningradzie, dalej widać wodolot rozpromieniony i kompletnie pijany starszy Rosjanin, którego miażdżący, powitalny uścisk dłoni przypominał wyrafinowaną, średniowieczną torturę. Na pytanie o łazienki wskazał rząd budek w stylu toi-toi. Gdy je otworzył okazało się, że w jednej z nich jest nawet prysznic polowy z zimną wodą. Na pytanie "skolko?" odpowiedział, że lubi Polaków, czy coś takiego, pogadał jeszcze trochę, szczególnie z tymi, którzy absolutnie nie mówili po rosyjsku, popadł w zachwyt nad urodą Teresy, poczęstowany polskim piwem nie odmówił i poszedł sobie. Niestety po powrocie z miasta prysznic znaleźliśmy zamkniętym... więc go sobie otworzyliśmy - wystarczyło odchylić plastikową ramę drzwi. W międzyczasie temperatura spadła jednak na tyle, że oddychając wypuszczaliśmy z ust kłęby pary i do pełni szczęścia potrzebna była nam jeszcze ciepła woda, którą grzaliśmy dla każdego po kolei w jachtowym czajniku.



Przelot Baltijsk - Kłajpeda

I oficer za sterem      Po przepłynięciu kanału i udanej odprawie wyszliśmy w morze. Wiała czwóreczka z zachodu, więc przelot do Lipawy (ok. 120Mm) wydawał się być jak najbardziej wykonalny. Grubo się jednak myliliśmy sądząc, że będzie nam dane zwiedzić wrześniową Lipawę. Gdy już byliśmy bliżej niż dalej zaczęło flaucić, jacht kolebał się na martwej fali, a nowy, duży fok rozdarł się o saling i trzeba go było zrzucić i zastąpić starym "prześcieradłem".
Potem dla odmiany odkręciło dokładnie w mordę i zaczęło się rozwiewać. Zmieniliśmy więc grota na sztormowego i zaczęliśmy iść bajdewindem lewego halsu, co dawało nam możliwość ujrzenia główek Kłajpedy jeszcze przed południem, a to z kolei przekonało nas, zmęczonych ciągła walką z jachtem i padającym deszczem, do zmiany portu przeznaczenia.
Niestety natura znowu spłatała nam figla, wiatr zaczął stopniowo zachodzić i nad ranem do Kłajpedy trzeba było halsować przy 6B, w deszczu, niosąc głębokie, stare żagle i mając na termometrze 10stC. Wobec takiej sytuacji Lipawa, do której było jeszcze 50Mm pod wiatr, nie wchodziła już w ogóle w grę.
Do Kłajpedy doszliśmy ostatecznie dopiero ok. 2100, rozdzierając jeszcze, również już nie najmłodszego, bezana.



Postój i naprawa żagli w Kłajpedzie

      Opis miasta i mariny znajdziecie w opisie rejsu do Kłajpeda - było naprawdę zimno Petersburga 2002. Nic się tam od tego czasu nie zmieniło - Kłajpeda to ładne i fajne miasto, w którym można kupić wiele dobrych rzeczy jak np. wyśmienity chleb litewski za prawdziwie śmieszne pieniądze.

Po odbywającej się od strony miasta odprawie przepłynęliśmy na drugą stronę kanału ujścia Zalewu Kurońskiego - do mariny. Janek kończy browara w knajpie Skandalas Tam za postój i kąpiel pod luksusowymi, w porównaniu z polskimi warunkami, prysznicami zapłaciliśmy 9USD. Czyści i pachnący, całkiem niepodobni do samych siebie sprzed pół godziny, wróciliśmy do centrum po drugiej stronie kanału, aby ruszyć na poszukiwanie słynącej ze steków knajpy "Skandalas". Polecił mi ją znajomy z Poznania, a na miejscu okazało się, że znają ją absolutnie wszyscy zapytani o drogę autochtoni. Faktycznie jedzenie było niezłe, a do tego kelnerka była niczego sobie Polką...

Następnego dnia rano udało nam się skontaktować z żaglomistrzem, który ma swój warsztat w marinie, ale w nim nie urzęduje... telefon do niego zdobyć można w warsztacie szkutniczym przyklejonym do budynku mariny. Koleś wypróbował co prawda nasze nerwy spóźniając się 2h, ale oba żagle naprawione były fachowo i starannie, a ich zeszycie, włącznie z wszyciem całego brytu w bezanie, kosztowało 20USD.



Powrót do Górek

      Maja i Iwona Jak na ten rejs to niemal niewiarygodne, ale powrót przebiegł bez większych awarii... no może poza bomem, który o trzeciej w nocy wyczepił się z okucia przy maszcie. Płynęliśmy raczej z wiatrem, choć na sam koniec trzeba było halsować przez zat. Gdańską a wcześniej przez 2h jechać na silniku z powodu flauty i dokuczliwej martwej fali. Prognozy donosiły o wietrze wschodnim odkręcającym na W i wzrastającym do 7-8B. Na szczęście się nie sprawdziły, ale biorąc je pod uwagę niepotrzebnie nadłożyliśmy drogi i aż do połowy drogi trzymaliśmy kurs 270, aby potem móc utrzymać bajdewind prawego halsu.
Główki Górek Zach. minęliśmy o 0300. Dobiliśmy do GPK budząc pukaniem do drzwi celnika, który, kompletnie zaspany, machnął tylko ręką i nie spytał nawet skąd przypłynęliśmy - dobrze, że zmienia się pod tym względem na lepsze. Jacht oddaliśmy następnego dnia w południe.





488Mm\107h  Górki zach. - Kaliningrad - Kłajpeda - Górki zach.

W rejsie udział wzięli:

  • Adam Sulewski - Kapitan
  • Zbigniew Stawecki - I oficer
  • Jan Iżykowski - II oficer
  • Bartosz Jarzemski - III oficer
  • Maja Radomska - IV oficer
  • Marianna Frąckowiak - Załoga
  • Teresa Śledzka - Załoga
  • Wojtek Sroka - Załoga
  • Iwona Michalska - Załoga


Wszystkie zdjęcia:

ćwiczyliśmy wchodzenie na maszt jacht s/y Syrenka przed rejsem gdy przez chwile świeciło słońce
ćwiczyliśmy wchodzenie na maszt jacht s/y Syrenka przed rejsem gdy przez chwile świeciło słońce
I oficer za sterem herbatka - Maja i Bartek śniadanie
I oficer za sterem herbatka - Maja i Bartek śniadanie
już prawie jesteśmy w Kaliningradzie Kłajpeda - było naprawdę zimno pomnik Matki Rosji w Kaliningradzie
już prawie jesteśmy w Kaliningradzie Kłajpeda - było naprawdę zimno pomnik Matki Rosji w Kaliningradzie
Janek kończy browara w knajpie Skandalas śniadanie płyniemy na silniku w kanale z Kaliningradu
Janek kończy browara w knajpie Skandalas śniadanie płyniemy na silniku w kanale z Kaliningradu
'marina' w Kaliningradzie, dalej widać wodolot Maja i Iwona pomnik Lenina w Królewcu
'marina' w Kaliningradzie, dalej widać wodolot Maja i Iwona pomnik Lenina w Królewcu
widok z grotmasztu stoimy w Kłajpedzie Płynąc kanałem do Kaliningradu. Za mierzeją widać Zalew Wiślany
widok z grotmasztu stoimy w Kłajpedzie Płynąc kanałem do Kaliningradu. Za mierzeją widać Zalew Wiślany




rejs nic
powrót na stronę główną