 |
E t a p I V - M u r m a ń s k - S t . P e t e r s b u r g | |
 |
.gif) |
Etap IV - Murmańsk - St. Petersburg 1445Mm/332,5h
|
do ściągnięcia:
- Drugi opis rejsu - autorstwa Tomka Bartkowiaka
- Dwie prezentacje multimedialne najlepiej oddające klimat rejsu i ukazujące różne ciekawe
miejsca i przygody.
Prezentacje nalezy odtwarzać koniecznie z dźwiękiem!
Polecam ściągnąć sobie np. przez noc i zobaczyć, naprawdę warto!
Zamieszczone dzięki uprzejmości Jakuba Tabędzkiego (www.tabedzki.pl)
do ściągnięcia ok 700MB !!!
|
Przez lądy do morza
Kanał Bałtycko-Białomorski.
Zbudowany w latach 1932-33 łączy M.Białe z jez. Onega i M. Bałtyckim. Przy budowie Wykorzystano korzystne położenie jezior i rzek. Skraca on drogę wodą między Sankt Petersburgiem a M.Białym o około 4 tyś. km. Składa się z 19 śluz o łącznej długości z jeziorami 221 km. Początkowo wszystkie śluzy były drewniane, dopiero od 1966 roku zaczęto modernizować je w betonowe konstrukcje (ostały się tylko pojedyncze drewniane śluzy). Część południowa kanału o dł. 10 km i różnicy poziomów 70 metrów nazywa się Povienskaja pestincza, natomiast odcinek północny czyli "bielomorskij" ma dł. 189 km i różnica poziomów wynosi 103 metry.
Na początek pociąg
Morska wyprawa Murmańsk Petersburg zaczęła się w... Petersburgu. Tam dowiózł nas bus linii autobusowych EuroLines z niewielkim, 9. godzinnym opóźnieniem. Dotarliśmy na dworzec Ładoski, gdzie czekał upragniony pociąg. Mimo, że mieliśmy bilety 3. klasy (plackartynyje), to pierwsze wrażenia znacznie
przewyższyły nasze oczekiwania. Wnętrze wagonu niewiele różniło się od naszych kuszetek, pomijając dość znaczący fakt, że nie było podzielone na samodzielne przedziały. Nasi współpasażerowie, po krótkiej wymianie grzeczności, zabrali się za ścielenie łóżek i niemal natychmiast zasnęli. Obserwowaliśmy te działania z lekkim zdumieniem.
Gdzie słynna rosyjska podróż z niekończącymi się rozmowami, wzajemnym częstowaniem wódką i domowymi specjałami? Chcąc, nie chcąc i my położyliśmy się spać. Za to rano, wszystko wróciło do zgodnej z wyczytanymi wcześniej opisami normy. Na pierwszym przystanku zostaliśmy otoczeni przez tłumek miłych babuszek, które chciały nas wzbogacić wytwarzanymi przez siebie dobrami. Pierożki (czyli paszteciki), plemieni (czyli pierożki), suszone ryby, lody i napoje wszelakie. Zakupy znacznie poprawiły nam humory i rozwiązały kwestię śniadania. Krajobraz zmieniał się powoli, a słońca blask coraz krócej mącił nocy cień...
Murmańsk. Jesteśmy. Szukamy Dworca Morskiego, tam ma stać Nitron. Poszukiwania nie były długie - jest, przycumowany do barki w pobliżu budynków miejscowej stoczni remontowej. Wchodzimy na pokład, przywitanie z Adasiem - kapitanem rejsu i jesteśmy. Część lądowa naszej wyprawy zamknięta.
Gorad-gieroj i Flota Północna
Po zaokrętowaniu szybki prysznic, zakupy i wyruszamy w egzotyczne okolice Murmańska. Pierwszym punktem programu miał być Lapoński Rezerwat Przyrody. Ustalone wcześniej połączenie autobusowe okazało się być nie do końca aktualne, wiec
zaczęliśmy rozglądać się co nieco po dworcu, wypytywać kierowców i przechodniów. I tak nastąpiło nasze pierwsze spotkanie z Federacją Rosyjską. A dokładniej z Federalną Służbą Bezpieczeństwa (FSB). Podeszło do nas trzech cywilów w towarzystwie mundurowego policjanta i poprosiło o paszporty. Na grzeczne pytanie po co im one, i kim oni właściwe są, jeden z nich lekko konspiracyjnym tonem powiedział: FSB. Trzeba było widzieć jego zdumienie, kiedy usłyszawszy owo hasło - zaklęcie, miast pochylić głowy i wykonać polecenia, twardo zażądaliśmy okazania legitymacji. Tak czy inaczej skończyło się na komisariacie kolejowym, gdzie dość sympatyczny pan dokładnie spisał nasze dane, wypytał o szczegóły podróży i wreszcie wytłumaczył, że do rezerwatu, to jest 200 km autobusem i jeszcze kawałek pieszo. Zmieniliśmy zatem plany: zamiast reniferów obejrzymy okręty podwodne w Siewieromorsku. Wsiedliśmy w busa i ruszyliśmy do odległego o 15 km miasta. Udało nam się dotrzeć jedynie na punkt kontrolny, gdzie żadne groźby, ni prośby nie pomagały. Wracać i koniec. Pozostał nam spacer po Murmańsku, który jest normalnym europejskim miastem, wprawdzie z wielkim pomnikiem Lenina, ale z ładnymi, szerokimi ulicami, wysprzątanymi placami, no i najpiękniejszymi dziewczętami po tej stronie kręgu polarnego!!!

O 17.00 zaplanowaliśmy wyjście. Wszystko gotowe, więc zgłaszamy się przez radio. Każą czekać na kogoś z kapitanatu. Przychodzi miły, starszy pan, z teczką dokumentów. Robimy odprawę jak normalny statek handlowy. Po niecałej godzinie wszystko już załatwione, więc chcemy wypływać. Nie takie to łatwe. Pomimo tego, że rejs jest po wodach wewnętrznych i bez opuszczania terytorium Federacji Rosyjskiej, musimy jeszcze zaliczyć odprawę pograniczników i celników. Każą czekać. Przychodzą, weseli i uśmiechnięci, wypełniamy niezbędne dokumenty. To oni teraz pójdą do siebie, wyślą faks do Petersubrga, potwierdzą i odniosą dokumenty. OK, czekamy.
Mija godzina, dwie, trzy. Wołamy przez radio, cisza, nic nie wiadomo. Mamy czekać. W końcu mundurowi pojawiają się z powrotem. Następnego dnia koło południa. Mogło być gorzej, słyszeliśmy historię o francuskim jachcie, który dwa lata temu czekał dwa tygodnie na pozwolenie wyjścia, do tego załoga musiała być cały czas na pokładzie, bo zaraz mają przyjść...

Oddajemy cumy. Ruszamy przez wody zatoki Kolskiej, nazywanej przez nas żartobliwie Murmańsk-fiordem na upragnione Morze Barentsa. Woda to jednak zbyt optymistyczne określenie. Raczej starannie rozmieszany roztwór oleju, ropy i śmieci. W innych rejonach takie zjawisko nazwano by katastrofą ekologiczną i przystąpiono do akcji ratowniczej. Tutaj najwyraźniej jest to traktowane jako "naturalny" porządek rzeczy. Nad wszystkim góruje potężny pomnik radzieckiego żołnierza, który (żołnierz, nie pomnik) otoczony przez hitlerowców rozerwał się granatem wraz z otaczającymi go wrogami. To dzięki niemu Murmańsk mógł w czasach ZSRR nosić dumnie tytuł "Gorod - gieroj". Wdzięczność mieszkańców widać z każdego miejsca miasta.
Po drodze mijamy Siewieromorsk, bazę marynarki wojennej. Flota Północna nie przedstawia się jednak zbyt okazale, choć wszystko tu atomowe. Wraki okrętów podwodnych (jest nadzieja, że już nie radioaktywne), krążownik Piotr Wielki dumnie stojący przy głównej kei. Okręty podwodne (te ciągle jeszcze sprawne) skutecznie ukryte przed wzrokiem niewtajemniczonych. Wcześniej przyglądamy się słynnym atomowym lodołamaczom Rosija i Arctica. Te niepozorne pomarańczowe stateczki potrafiły dopłynąć aż na biegun północny. Za Siewieromorskiem odpalamy ostentacyjnie spinakera z napisem Poland - to za długą odprawę graniczną.
Wreszcie wypływamy na Morze Barentsa. Wita nas milutki, czysty deszczyk, który zmywa z pokładu zapach oleju i ropy. Popychani łagodnym 3B od lądu, ruszamy na wschód. Powoli nastaje noc, czyli robi się lekko szaro. Mimo, że to już początek sierpnia trudno tu mówić o zmroku. Trudno też zapomnieć w jakim państwie się znajdujemy. Na horyzoncie pojawia się kształt statku otoczonegy chmurą dymu. Zbliżamy się do siebie, już widać charakterystyczny zarys kadłuba i światła: pionowo ustawione czerwone-białe-czerwone. To słynny "Admirał Nikołaj Kuzniecow", jedyny taki lotniskowiec. Na chwilę przestał dymić, jakby chciał nas przepuścić.
Urocze porciki Półwyspu Kolskiego
Wpływamy do niewielkiego portu - Teriberka. Totalnie zaskoczony młody pogranicznik zupełnie nie wie, czy pozwolić nam tutaj cumować. Wszczyna standardową procedurę sprawdzającą, tzn. ściąga błyskawicznie przełożonych, którzy po sprawdzeniu dokumentów, wykonują telefon do Murmańska z zapytaniem czy "jachtaocedurk" okazuje sie jednak, że wszystko jest oczywiście w porządku, ale i tak nie możemy wyjść na ląd (powodów nie podali), więc stawiamy żagle i w asyście groźnych cumulusów odpływamy. A szkoda, bo zapowiadało się, że zobaczymy jak wygląda "prawdziwe życie" na Północy.
Na pełnym morzu w odległości 2-3 mil mija nas okręt podwodny, a tuż przy burcie baraszkują bieługi, czyli kilkumetrowe walenie, które nie trudno zauważyć, ponieważ są zupełnie białe. Kierujemy się do Ryngi, maleńkiej wioski wolnej od wszędobylskich żołnierzy Armii Czerwonej. Ze względu na brak kei stajemy burtą do skał, zakładamy cumy na samodzielnie stojące bloki skalne. Pierwsza grupa wspina się 10 metrów w górę, by sfotografować jacht. Docieramy do wioski, a właściwie jedynej dobrze utrzymanej chaty zamieszkanej przez trzech sympatycznych Rosjan i kota. Reszta domostw stoi pusta i mocno zniszczona. Słuchamy z zaciekawieniem opowieści o przeszłości osady i samotnym życiu z dala od ludzi, spacerujemy po przepięknej okolicy. Nagłe załamuje się pogoda. Za gęstymi chmurami i mgłą niknie słońce, robi się zimno oraz tężeje wiatr. Wracamy na Nitrona, a z całej załogi tylko Trzech Śmiałków bierze kąpiel w lodowatych wodach Morza Barentsa. Zjedzony czosnek i łyk wody ognistej skutecznie chronią przed przeziębieniem.
Ze względu na gęstą mgłę nie wpływamy do położonego wśród licznych wysepek i groźnych skał Kandałaksiego Rezerwatu. Temperatura nie rozpieszcza. W mesie 10° C - tylko nieco cieplej niż na pokładzie. W zagłębieniach klifów leży śnieg. Cała załoga ciepło ubrana trzyma wachtę na pokładzie. Dobijamy do kolejnego miastecza - Ostrownoj. Szare i zeszpecone budynki nie budza naszej sympatii. Nie zdążyliśmy dobrze wyjść na keję, gdy zjawili się nasi ulubieni pogranicznicy. Dostaliśmy zgodę na "zwiedzanie" miasta. Znaczyło to, że dwie osoby w asyście żołnierzy odbyło krótką wycieczkę GAZ-em do sklepu po niezbędne produkty, by zaraz wrócić na Nitrona. Reszta załogi pilnowana przez uzbrojonego młodzieńca nawiązywała ciekawą rozmowę z miejscową babuszką oraz rozdawała słodycze ciekawskim dzieciom. Zaopatrzeni w kawior, sało (soloną słoninę), ciemny chleb i wódkę odpływamy. Robi się całkiem spora fala, na tyle dokuczliwa, że część załogi rezygnuje z wyśmienitej soczewicy oraz ośmiornic z puszki.
Pomysł zwiedzania Nowej Ziemi wybijamy sobie z głowy. Po wszystkich uciążliwych kontrolach pograniczników rozumiemy, że zapłynięcie tam bez pozwolenia skończyłoby się prawdopodobnie dla nas więzieniem. Tym bardziej, że Nowa Ziemia to obszar prób nuklearnych!
Następnego dnia dopływamy do ujścia jednej z wielu rzek wpadających do Morza Barentsa i usiłujemy znaleźć miejsce do cumowania w jej ujściu okolonym fantastycznymi wzgórzami. Szerokie koryto zachęca do kolejnych prób przyjrzenia się bliżej rosyjskiej Północy. Lecz również i tu służby graniczne nie śpią. Natychmiast jesteśmy wywoływani przez radio, co więcej, by zwrócić uwagę wystrzeliwują w naszym kierunku czerwone rakiety. Kiedy głębokość pod kilem spada do 0,7 m. wykonujemy zwrot o 180° i obieramy, już ostateczny kurs na Archangielsk. By wynagrodzić sobie stracone atrakcje urządzamy "ruskie popołudnie". Na pokładzie wachta kambuzowa serwuje pyszny ciemny chleb, kawior, ogórki na pół kiszone, na pół konserwowe, czosnek oraz sało, na które załoga początkowo patrzyła z pewnym obrzydzeniem, ale po degustacji z dobrze schłodzoną wódką okazało się hitem rejsu. Humory dopisują mimo, iż próby złowienia choćby niewielkiej ryby kończą się totalnym fiaskiem.
Mijamy Tersko-Orłowskij Półwysep i wpływamy na Morze Białe. Przekraczamy po raz drugi koło podbiegunowe. W porze nocnej jest ciągle jasno, przez co zatracamy poczucie pór dnia. Wiatru jak na lekarstwo. Ku uciesze całej załogi wizytę składa nam śliczna młoda foka, która z zaciekawieniem myszkuje wokół jachtu. Niestety strzelby nie mieliśmy na pokładzie... :-)
Miasto Archaniołów
Skutecznie odstraszeni przez pograniczników bierzemy wreszcie kurs na Archangielsk. Popychani łagodnym wiatrem i coraz bardziej leniwym Prądem Norweskim przesuwamy się powoli na wschód. Wiatr słabnie zupełnie, mimo postawionego spinakera posuwamy się z nie szybciej niż 2 węzły. Mijają kolejne dwa dni. Do Archangielska zostało 40 Mm, zaczyna porządnie dmuchać i na reszcie wychodzi słońce. W sporym przechyle wchodzimy na tor wodny prowadzący do Miasta Aniołów. Stawiamy zielonego spinakera i w tych pięknych okolicznościach przyrody sączymy zimną "Baltikę 7". Niespodziewanie sielanka zostaje przerwana przez wystrzeloną z łodzi patrolowej w naszym kierunku czerwoną racę. Błyskawicznie zwijamy żagle i podpływamy wyjaśnić o co chodzi.
Na szczęście okazuje się, że papiery mamy bez zastrzeżeń, więc odpływamy. Po kilku godzinach cumujemy w jacht klubie "Nord" zaliczając tuż przed podejściem mulistą mieliznę, która nie okazała się jednak pięciometrowa, jak zapewniał krzyczący żeglarz z brzegu... Witają nas sympatyczni Rosjanie i poznani na III etapie Norwegowie - załoga norweskiego jachtu "Berserk II", którzy podążają ta sama trasą (zobacz opis etapu III i stronę - www.wildvikings.com !). Kiedy tradycyjnie zostajemy poddani drobiazgowej i przydługawej kontroli pograniczników, na jacht wpada wesolutki, w hełmie wikinga Norweg Jarle, robi mnóstwo zamieszania i zaprasza wszystkich, również pograniczników na swój jacht. Rosjanie odmawiają, choć nie przychodzi im to łatwo.
Wieczór kończymy imprezą integracyjną u norweskich żeglarzy. Ranek wita nas niezbyt dobrymi wiadomościami. Okazało się, że wchodząc do Archangielska złamaliśmy wszystkie możliwe przepisy tzn. wpływaliśmy na żaglach, nie mieliśmy pilota na jachcie oraz nie skontaktowaliśmy się z "Radiotraffic", bo jak to w Rosji bywa oczywiście zagraniczne jachty są traktowane na równi ze statkami... Dzięki pomocy poznanego dzień wcześniej Vladika, otrzymaliśmy najniższy możliwy sztraf czyli 500 rubli - dla porównania wynajęcie pilota kosztowałoby nas 600 rubli. Idąc za ciosem nasz kapitan zapytał, czy można by, bez wynajęcia pilota opuścić Archangielsk, i od razu z tego tytułu zapłacić karę. Niestety nie przeszło.
Trzy dni spędzone w tym mieście zaczynamy wizytą w miejskiej bani czyli rosyjskiej łaźni. Zregenerowani i pełni werwy gościmy na Nitronie smacznym obiadem znajomych Rosjan i Norwegów. Jest wśród nich Siergiej, skromny właściciel 16 kutrów -przetwórni, miłośnik sztuk walki organizujący zawody K-1, fanatyk żeglarstwa, który chciał kupić tutejszy jacht klub, ale brak dobrej woli zarządu uniemożliwił mu zrealizowanie tego ambitnego planu. Morskie opowieści kończą się nad ranem. Drugiego dnia cześć załogi jedzie do Małych Korieł, gdzie zwiedza Muzeum Architektury Drewnianej, natomiast pozostali pod okiem Siergieja poznają miasto, degustują napój o nazwie kljukva i poznają sympatycznych mieszkańców miasta. Trzeciego dnia zjawia się długo oczekiwany przez nas Jura (Rosjanin z Archangielska, który studiuje w Poznaniu) w towarzystwie ślicznej, długonogiej Maszy. Niestety w dalszą podróż płynie tylko Jura. Podejmujemy na pokład kolejnego załoganta z przydziału - pilota. Robimy pamiątkowe zdjęcie z Vladikiem oraz Siergiejem a następnie razem z norweskim "Berserkiem" opuszczamy Archangielsk.
Bania w lesie
Z Archangielska wyszliśmy już przy wydatnej pomocy pilota - wiecznie uśmiechniętego Kima, lat 65. Nad ranem Jura wypowiada magiczne zaklęcie i mamy piękną słoneczna pogodę oraz rześki wiatr,
który zaprowadza nas do odciętej od świata, malowniczej wsi - Pietromińska. Dobijamy burtą do zacumowanego przy kei promu. Od razu zjawia się gromadka wesołych, umorusanych dzieci. Trzech najbystrzejszych służy nam za przewodników. Mijamy porzucony na brzegu wrak drewnianej łodzi, skorodowane żelastwo i ogromne beczki. W całej wsi stoją tylko dwa murowane budynki, reszta to drewniane chałupy, niektóre utrzymane w należytym stanie, inne rozpadające się, krzywe od wiatru na wszystkie strony. Bierzmy kąpiel w niezbyt ciepłym Morzu Białym. Znajdujemy prawdziwą wiejską banię, zbudowaną z drewnianych bali. Wita nas lekko nietrzeźwy, ale sympatyczny gospodarz.
Po krótkiej rozmowie okazuje się, że podczas służby w armii przez 2 lata stacjonował w Świnoujściu. Jego radość ze spotkania z Polakami była tak wielka, że specjalnie dla nas przygotował łaźnie. Tym razem kąpiemy się w tzw. "czarnej bani", która swą nazwę bierze od tego, że piec, który nagrzewa pomieszczenie wypuszcza cześć dymu do środka izby, stąd ściany są całe czarne. Wchodzimy do pomieszczenia tak małego, że co chwilę ktoś nabija sobie guza o sufit. W pariłce czyli łaźni na rozgrzane w palenisku kamienie dolewamy piwa i po chwili w cełej bani unosi się zapach chmielu. Bierzemy przygotowany wienik (związane gałązki brzozowe) i chłoszczemy się nawzajem. Zabieg bolesny, ale w skutkach przyjemny i pozwalający pozbyć się skórze toksyn. Warto dodać, że w rosyjskiej bani jest dużo goręcej niż w fińskiej saunie. Uzdrowieni na ciele, korzystamy z zaproszenia gospodarzy i degustujemy rosyjską wódkę uzdrawiając tym samym nasze dusze. Słuchamy prawdziwego karelskiego języka i niesamowitych opowieści snutych przez siwego staruszka z długa brodą o służbie w artylerii w 1944 pod Lublinem. Wracamy na jacht okupowany przez miejscową młodzież, wyraźnie zaintrygowaną niecodziennymi goścmi. Chwila refleksji i znów wyruszamy w morze. Wypływamy pod dużą falę, co nie przeszkadza to dzielnemu kukowi przyrządzić wybornego dorsza zakupionego od miejscowych rybaków.
Łagry i monastyr
Bierzemy kurs na Wyspy Sołowieckie, miejsce, gdzie aparat represji państwa radzieckiego na chwilę tylko przerwał ciągłość istnienia 500-letniego monastyru. Dopływamy od strony północnej, gdzie nie ma żadnej przystani ani wsi, rzucamy kotwicę i na małym pontonie kupionym już w Rosji za 2500 rubli ćwiczymy desant. Wiatr osłabł, jest cicho i spokojnie.
Słychać tylko bzykanie żarłocznych komarów. Wśród malowniczej tundry stoją trzy chaty. W środku więzienne prycze, niezliczona ilość butelek, resztki chleba, puste puszki, stakancziki. Widok jak po pijackiej orgii. W jednej z sieni "idą dwa trampki", tylko ciała brak, a w około kałuża zaschniętej krwi. Wszystkich nurtuje pytanie, co za makabryczne rzeczy tu się działy. Po zmroku próbujemy płynąc dalej, jednak okazuje się że jest odpływ był na tyle duży że jacht utknął na mieliźnie. Wywozimy na naszym
maleńkim pontonie 30kg kotwicę i 25 metrów łańcucha, co zajmuje nam jakieś 20minut mozolnego wiosłowania. Po dwóch godzinach triumfujemy. Jacht schodzi z mielizny (duża, a może i cała : ) w tym zasługa zbliżającej się wysokiej wody) i możemy ruszyć w dalszą drogę.
Nieśmiało budzi się dzień. Nad Sołowkami widać krwistą łunę zwiastującą wschód słońca. Widok jakbyśmy wpływali do piekła, które zgotowali kiedyś mieszkańcom łagrów ich nieludzcy oprawcy. Dziób regularnie tłucze falę. Refujemy grota, biorąc przy tym niespodziewany prysznic i zakładając akwarium w kaloszach. Rano dobijamy do głównego portu największej wyspy - Kremla. Zwiedzamy kompleks monastyrów i przepiękne cerkwie. Ilość ikon, relikwii męczenników, trumien ze zwłokami świętych mężów zgromadzonych w jednym miejscu świadczy o randze tego miejsca. Wieczorem bierzemy udział w nabożeństwie, które odprawia przybyły z Archangielska arcybiskup.
Następny dzień przeznaczyliśmy na zwiedzanie wyspy. Organizujemy małą wyprawę do Ogrodów Botanicznych Chutor Gorka, założonych przez mnichów w 1822, które są jedyną tego typu uprawą usytuowaną tak daleko na północy. Hoduje się tu między innymi: pomarańcze, arbuzy czy smakowite truskawki. Niestety słynne owoce już zjedzone!!! Trzeba było przyjeżdżać wcześniej. Ruszamy dalej,
udaje nam się podłączyć do jakiejś wycieczki i "załapujemy się" na objazd wyspy. Docieramy na Sikirną Gorę, która według legendy został wycięta siekierą przez dwóch aniołów. Zamykano tu więźniów a kiedy umierali z zimna i głodu ich ciała zrzucano z pobliskich schodów. W miejscu, gdzie się zatrzymywały stoi teraz krzyż upamiętniający wszystkich zmarłych, położony przez patriarchę Rosji. Oglądamy kolejne cerkwie, pozostałości po łagrach, wzgórza z panoramą archipelagu. Wieczorem wracamy do portu i kolejny raz rozkoszujemy się dobrodziejstwami rosyjskiej bani.
Następnego dnia płyniemy na świętą wyspę Anzajskij, na odwiedziny której udało się uzyskać specjalne pozwolenie, próbujemy stanąć przy boi i niestety znowu z powodu rosyjskich, mało dokładnych map zaliczamy kolejną mieliznę. Schodzimy dzięki pomocy ochroniarzy wyspy (!), którzy bączkiem wywożą nam kotwicę. Również dzięki nim dostajemy się na ląd. W niewielkim domu obok cerkwi mieszka trójka mnichów, którzy urządzili tam sobie pustelnie. Oglądamy cerkiew z niezliczoną ilością ikon, które srogo spoglądają na nas ze ścian. Na wzgórzu nad pustelnią jest remontowana właśnie murowana cerkiew, wyraźnie górująca nad wyspą. Obok niej słynny cud - brzoza rosnąca dokładnie na południku Betlejem, której gałęzie układają się w kształt krzyża.
Prosto w kanał
Opuszczamy Sołowki i przy sile wiatru 7B gnamy w kierunku Biełomorska. Rozpoczynamy naszą kanałową odyseję. Załatwiamy wszystkie formalności związane z przejściem rosyjskiej śródlądowej drogi wodnej. Między stertą koniecznych pozwoleń mieści się smutna dla nas, choć wcześniej ustalona i wiadoma, konieczność
- opłata ok. 1000 USD, oczywiście w rublach. Jeszcze tylko kontrola sanitarna - pytania o pościel i lodówkę, ścieki oraz sposoby utylizacji odpadów i możemy płynąć. Tankujemy 300 litrów ropy, bierzemy na pokład pilota i ruszamy.
Kanał Białomorsko-Bałtycki był największą atrakcją, ale i przeszkodą dla naszego rejsu. To właśnie niemożność uzyskania wymaganej zgody na jego przejście powstrzymywała dotychczasowe próby okrążenia Skandynawii. Pierwsza śluza robi wielkie wrażenie. Betonowa, z ruchomymi pływakami, do których cumujemy. Przy wrotach niewielka, niebieska budka obsługi. Krótka rozmowa pilota przez radio i już - woda się podnosi, a my razem z nią. Otwierają się przeciwległe wrota i wypływamy. Po wszystkim.
Płyniemy dalej przez wąski tor wyznaczony nabieżnikami i bojkami, które nawet świecą w nocy. Stawiamy żagle, co pozwala odetchnąć nieco silnikowi. Robi się coraz ciemniej, wpływamy do kolejnej śluzy i tu zostajemy na noc. Niezwykłe miejsce. Jak ogromny, betonowy garaż tylko dla naszego jachtu. Cisza, odrealniające światło lamp, gwiazdy i cień wsi.
Kolejne dni, kolejne śluzy. Niektóre z nich drewniane, budowane w latach 30., mocno już zniszczone. Większość jednak odremontowana, betonowa. Podziwiamy przyrodę Karelii, małe wsie położone na brzegach jezior.
Zanim dopłyniemy do Onegi cumujemy na kilka godzin we wsi Nadwoicy. Bez pośpiechu tułamy się po ciekawych zakątkach, rozmawiamy z miejscowymi rybakami i łapiemy w pyski słonko. Przed nami ostatnie 7 śluz. W niektórych raczą nas wesołą muzyką. Wreszcie mijamy ostatnią i przed nami rozpościera się drugie co wielkości jezioro Europy.
Na jeziorach
Wpływamy na Onegę i ... wracamy do morskiego żeglowania. Horyzont niezakłócony, fala całkiem spora, tylko te bryzgi wody jakieś takie mało słone... Cumujemy na "jajko" w Poweńcu, pierwszej napotkanej wsi. Bierzemy zbiorową kąpiel w czystej zatoce, degustujemy miejscowe Japivo, na głównej ulicy w otoczeniu przechadzających się środkiem szosy licznych krów, które za nic mają jeżdżące samochody. Znowu świetnie wieje, więc nie tracimy czasu i ruszamy w piękną gwieździstą noc w kierunku wyspy Kiżi. To pradawne miejsce kultu, obecnie cały jej obszar stanowi muzeum wpisane na listę UNESCO. W centralnym punkcie wyspy stoi Sobór Przemienienia Pańskiego z 1714 r., klejnot architektury rosyjskiej z 22 kopułami i pięknymi ozdobami. Obok cerkiew Opieki Matki Boskiej z 19 kopułami. Obchodzimy pozostałe budynki skansenu - XIX wieczne chaty wiejskie, przeniesione tutaj z okolic nad jez. Onega. Poznajemy 82 letnią, niesamowicie energiczna babuszkę, która wskazuje nam drogę do czasovnij - wzgórze ze śliczną cerkwią.
Idziemy razem z poznaną Francuską i miło sobie rozmawiamy. Widok z czsownij rewelacyjny, dlatego też zatrzymujemy się tu dłużej i kontemplujemy krajobraz. Kupujemy karelskie winogrona (czyli porzeczkoagrest), żegnamy się z nową koleżanką i po założeniu drugiego refa na grocie mkniemy do Pietrozawodska. Dziób co chwilę wbija się w falę, dosyć dużą jak na warunki jeziorowe. Pierwszy raz Nitron bierze kąpiel w słodkiej wodzie. Pęka stalowy fał foka. Sprawnie przepinamy żagiel na drugi, zapasowy fał i płyniemy dalej. Rano docieramy do Fabryki Piotra czyli Pietrozawodska - stolicy Karelii. Spędzamy tutaj owocnie jeden dzień. Podczas poszukiwań warsztatu, gdzie można naprawić fał, poznajemy w miejscowym jachtklubie dwóch Rosjan, koniecznie chcących wychylić z nami kilka głębszych. Po kilku kolejkach musimy grzecznie, ale stanowczo podziękować, bo jak się okazało ich zakusy na picie były większe niż się spodziewaliśmy. Piszą jednak list do znajomego - "złotej rączki", prosząc go by gratisowo naprawił nasz fał, co też czyni, a wszystko w imię przyjaźni polsko-rosyjskiej. Po drodze zwiedzamy interesujące, prywatne muzeum, gdzie mieści się dokumentacja wypraw tutejszych żeglarzy dookoła Skandynawii i po Morzu Śródziemnym, na replikach XVIII łodzi budowanych przez Piotra I. Wieczorem po długiej wędrówce po mieście balujemy w kinie-dyskotece do białego rana. Witamy Nikolaja - nowego, dużo sympatyczniejszego pilota. Przy refrenie: "Pietrozawodsk, to jest miasto na anielskim brzegu" ruszamy przez Onegę na rzekę Svir, rozkoszując się naleśnikami z karelskim winogronem i gruzińskim winem.
Niestety, jesteśmy trochę spóźnieni i będziemy musieli położyć grotmaszt aby przepłynąć pod mostami. Wpadamy na moment po mleko do wsi Wozniesienie, gdzie mieszkańcy wożą wodę do domostw rowerami a brykające kozy "terroryzują" mieszkańców.
o Kiżi: http://users.erols.com/bcccsbs/eeurope/Russia/kizhi.htm
Przygody na Świrze
Teraz rzeka Świr wijąca się między lasami. Silny nurt, więc trzeba uważać przy sterowaniu. A przede wszystkim jesteśmy już na Wołgo-Bałcie, drodze wodnej łączącej Morze Bałtyckie z Wołgą i dalej Morzem Czarnym. Znacznie więcej tu statków, w przewężeniach mijam się w odległości kilku metrów. Wreszcie przydaje się pilot, który kontaktuje się z mijanymi statkami, ustala miejsca i sposób mijania. Dają się we znaki problemy z silnikiem, który gubi obroty, traci moc.
Po drodze słuchamy arcyciekawych opowieści pilota o życiu w Rosji, dwuletniej służbie na okrętach podwodnych w Murmańsku, o zimnej wojnie i innych rzeczach. Nadszedł moment kładzenia masztu. Ku naszemu zdziwieniu cała operacja położenia 18 metrowej "pałki" zajęła nam jakieś 45 minut i obyło się bez ofiar w ludziach oraz sprzęcie. Z pozostawionym bezanmasztem przeprawiamy się przez olbrzymią śluzę o skoku wody ok. 12 metrów i nerwowo czekamy czy miniemy bezkolizyjnie most. Udało się. Pchani silnym i zmiennym prądem płyniemy jakby pijani w dół rzeki. Zaczyna coraz mocniej padać, zanurzamy się w noc. Widać już tylko światła bojek farwateru, nabieżników i parachodów, z którymi mijamy się regularnie w odległości 10 metrów, co wywołuje spory dreszczyk emocji. Nagłe silnik słabnie, a prosto na nas płynie jakiś statek. Zmieniamy kurs, a ów statek robi to samo. Wnioskujemy, że widząc nasze lewe, czerwone światło (a przy braku topowego wraz z całym grotmasztem) wziął nas za boję, których konserwacją się zajmował. W ostatnim momencie pilotowi udaje się przez UKF-kę skontaktować z tajemniczym obiektem i bezpiecznie się mijamy. Cała wachta wachta tylko cicho klnie, nie mówiąc już o pilocie, który puścił taka wiązankę, że zrozumieli nawet ci, co ni w ząb nie znali rosyjskiego.
Przyczyną zajścia był oczywiście brak białego światła masztowego, bo masztu przecież nie było...
To nie koniec naszych nocnych przygód. O mały włos, a skończył by się one tragicznie. W pewnym momencie silnik po raz kolejny stracił obroty. Wrzuciliśmy luz, by go przegazować. Ciemno, zbliżamy się do zakrętu rzeki, z naprzeciwka idą dwa statki. Prąd znosi nas w kierunku statków, brak sterowności, jacht obraca dziobem pod prąd. Próbujemy na powrót wrzucić bieg i... zacina się manetka. Szybka akcja: zdejmujemy pokrywę silnika, by wrzucić bieg ręcznie. Udaje się, ale... mamy wsteczny. Statki coraz bliżej, pilot krzyczy do nich przez radio. Natychmiast rzucamy kotwicę. Udało się, trzyma. Stoimy na środku szlaku, statki w międzyczasie zatrzymały się i czekają. Naprawiamy bieg, wyrywamy kotwicę i ruszamy. Ufff...
Do Petersburga
Wpływamy na największe jezioro Europy. Trzeba przyznać, że nasze Śniardwy to bajorko w porównaniu z Ładogą. Wszyscy biorą kąpiel i bawią się przy tym jak dzieci. To już tradycja, że na jeziorze mamy bardzo dobry wiatr i dużą falę. W księżycową jasną noc przecinamy ruchliwy farwater i powoli zmierzamy ku końcowi naszej podróży. Mijają ostanie godziny rejsu pod żaglami. Załoga sączy zabójczą "Baltikę 9". W doskonałych humorach spędzamy dzień i noc w Pietrokriepoście. Błyskawicznie, wprawieni kładziemy oba maszty, by już nie czekać dwóch dni na termin otwarcia mostu, a być wcześniej w Petesburgu. Płyniemy Newą w pełnym słońcu i przy świetnym jazzie z radia Ermitaż. Ostatni raz mijamy norweskiego "Berserka" i dopływamy do przemieści Petersburga. Częścią załogi zawładną Morfeusz, reszta podziwia czteromilionowe miasto. Mijamy ogromne fabryki, Cerkiew Zwiastowania i Sobór Św. Trójcy, rezydencję metropolity oraz mnóstwo budynków rodem z epoki socrealizmu. Ale przez to wszystko przebija się również odnowione na trzechsetną rocznicę miasta obchodzoną w zeszłym roku mnóstwo budowli z lat Piotra Pierwszego. Po prawej słynne więzienie Kresty, Dworzec Finlandzki z pomnikiem Lenina, krążownik Aurora, Twierdza Pietropawłowska. Tuż przed mostem na wysokości Ermitażu wciska się pomiędzy nasz jacht i wycieczkowiec rozpędzony wodolot, zostawiając tylko 3 metry wolnego z każdej burty. Zaraz po tym, otwieramy szampana i butelka krąży wśród
szczęśliwej załogi. Jeszcze tylko ostatnia awaria silnika, widok na monstrualnej wielkości wojskowego poduszkowca w suchym doku, postawienie obu masztów i dopływamy do jacht klubu na Piotrowskiej Wyspie. Szczęśliwi schodzimy na ląd. Witamy Vladimira, który załatwiał dla nas wszystkie dokumenty niezbędne do przepłynięcia kanału. Ostatnią noc spędzamy w centrum Petersburga. O godz. 02.00 otwierane są mosty dla statków idących jak po sznurku, w równych 200 metrowych odstępach. Widok niesamowity.
Tak oto zakończyła się trwająca cztery tygodnie fantastyczna podróż przez Karelię. Wracamy do kraju, a w głowach już snują się kolejne plany.
Marek Troszyński
1445Mm/332,5h Murmańsk - Teriberka - Rynda - Ostrownoy - Archangielsk - Petromińsk - w-y Sołowieckie - Anzerski Ostrow - Bielomorsk - Nadvoicy - Povieniec - w-y Kiżi - Pietrozavock - Vozniesienie - Ładienienoje pole - Pietrokrepość - St. Petersburg
W rejsie udział wzięli:
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
|
 |
- +Juri Fedoruszkow (Archangielsk-Bielomorsk)
|
 |
Wszystkie zdjęcia:
|
|
|
Bus, którym jechaliśmy z warszawy do st. Petersburga
|
Śniadanie na granicy rosyjsko-łotewskiej
|
Janek czyta przewodnik
|
|
|
|
W końcu w Petersburgu - śpimy w małym parku koło dworca autobusowego ;)
|
Zwiedzanie Petersburga, Marek na tle Nevskiego Prospiektu
|
Główna ulica Petersburga
|
|
|
|
Buniu
|
Nevskij Prospiekt
|
Cerkiew Krwi Chrystusowej
|
|
|
|
Pałac zimowy - Ermitaż
|
Milicija
|
Metro
|
|
|
|
W hotelu
|
Nowy dworzec w Petersburgu
|
Pociąg z Petersburga do Murmańska, upał większy niż w saunie...
|
|
|
|
Wagon trzeciej klasy jest bez przedziałów
|
Pociąg
|
Widok z okna
|
|
|
|
Andrzej przegląda mapę okolic Murmańska
|
Wars
|
Wars
|
|
|
|
Dojazd do Murmańska, już pełno ropy...
|
PKP w Murmańsku
|
Nad miastem króluje 5-o piętrowy pomnik NN Żołnierza
|
|
|
|
Szukając jachtu
|
Jest Nitron i Adam
|
W parku
|
|
|
|
Rzeźnik : )
|
Panorama Murmańska
|
Wypływamy...
|
|
|
|
Wraki : )
|
lodołamacz Rossija
|
Lotniskowiec
|
|
|
|
Łódź podwodna
|
Miejsce na odludziu było zamieszkałe
|
Prądu już raczej tu nie ma...
|
|
|
|
Transport wojskowym GAZem do sklepu
|
Panorama...
|
Cumowaliśmy do skały
|
|
|
|
Ruskie popołudnie: sało...
|
...i wódeczka ;)
|
W sklepie niczego nie brakuje, żołnierz cały czas nas pilnuje
|
|
|
|
Na kei pełno wojska
|
Zrobiło sie chłodniej
|
w środku
|
|
|
|
szachy
|
foczka
|
Andrzej wypoczywa...
|
|
|
|
zapasy...
|
oglądamy film z laptopa
|
podejście do Archangerska
|
|
|
|
coś wolno...
|
...przez browara znacznie lepsza prędkość
|
flaga rosyjska
|
|
|
|
obok nas stał jacht
|
Missisipi...
|
w Archangielsku zaliczyliśmy banię - dla części załogi była to pierwsza kąpiel od Murmańska ;)
|
|
|
|
przed banią stał dziadek z witkami brzozowymi
|
imprezka
|
imprezka z lokalnymi
|
|
|
|
typowy turysta : )
|
skansen w okolicach Archangerska
|
najwyższy budynek w mieście
|
|
|
|
Rosjanki : )
|
polski opal
|
Lenin wiecznie żywy
|
|
|
|
w autobusie
|
załoga z pilotem i lokalnymi z jacht klubu (Vladik i Sasza)
|
Norwedzy na Berserk II
|
|
|
|
widok na drewnianą wieś
|
dzieci...nie nasze : )
|
: )
|
|
|
|
wzbudzaliśmy zawsze duże zainstersowanie
|
Marek pisze relację z rejsu
|
Nitron na kotwicy
|
|
|
|
wnętrze chaty
|
na podłodze krew, nikt nie wiedział co się tam stało
|
wybrzeże
|
|
|
|
pontonem na jacht
|
północne wybrzeże Wysp Sołowieckich
|
Jura za sterem
|
|
|
|
miała być zupa rybna
|
Kreml
|
Marek zranił się...
|
|
|
|
już po zeszyciu - na jachcie było dwóch lekarzy ;)
|
śniadanie
|
Solovki
|
|
|
|
mnisi
|
marina na Solovkach
|
w cerkwi
|
|
|
|
ochroniarze wyworzą nam kotwicę, bo stanęliśmy na mieliźnie
|
na Wyspach Sołowieckich wielki remont
|
|
|
|
|
świete drzewo krzyża, gałęzie wyrosły tworząc krzyż. Drzewo znajduje sie na południku tym samym co Betlejem !!!
|
Marek przy pracy
|
powrót religii
|
|
|
|
wewnątrz pełno ikon
|
mijały nas pędzące wodoloty
|
dopływamy do pierwszej z 19 śluz kanału
|
|
|
|
pierwsza polska bandera w tym miejscu!
|
pasują, czy trochę za duże? ;)
|
radio nie dało rady...
|
|
|
|
w kanale obowiązuje zakaz fotografowania ;)
|
nocleg w śluzie
|
podczas noclegu w śluzie
|
|
|
|
część śluz jest drewniana
|
ławeczka dla palaczy
|
kładka
|
|
|
|
przez kładkę
|
Adam
|
rufa jachtu
|
|
|
|
w kanale
|
kanał od strony Onegi
|
mapy
|
|
|
|
kąpiel w Onedze
|
wyspa Kiżi
|
22 kopuły
|
|
|
|
Piotr I
|
Petrozavodsk
|
Nowy pilot - Michaiłł
|
|
|
|
piwko w 1,5 litrowych, plastikowych butelkach ;)
|
niby płyniemy po lądzie...
|
ruch znaczniejszy
|
|
|
|
naprawa pompy zęzowej
|
silnik...
|
spoko, spoko
|
|
|
|
kładziemy grotmaszt
|
|
obsługa dźwigu
|
|
|
|
Wojtek dokręca instalację odgromiającą
|
most który nie mógł sie podnieść
|
stawiamy maszt
|
|
|
|
kotek
|
kąpiel w najwiekszym jeziorze europy - Ładoga
|
Biniu płynie
|
|
|
|
kapitan wysiada
|
po kąpieli...
|
sucha kąpiel
|
|
|
|
Michaiłł za sterem - pilot
|
gdzie dyskoteka...
|
kotek
|
|
|
|
"nikt nie zapomniał, niczego nie zapomniano" - oblężenie Leningradu przez Niemców
|
sklep
|
automaty do gry - cieszą się dużą popularnością
|
|
|
|
plac zabaw
|
małpy
|
dr.Marek
|
|
|
|
bracia Sulewscy
|
naprawa samochodu... : )
|
wieczór
|
|
|
|
Wojtek je arbuza...
|
kładzenie masztu
|
w górę
|
|
|
|
dźwigowy
|
kapitan...motorówki ;)
|
most
|
|
|
|
Michaiłł-pilot
|
oba maszty leżą
|
prawie w Petesbugu
|
|
|
|
Aurora
|
załoga i pilot Michaiłł
|
rosyjski szampan w ruch...
|
|
|
|
Ermitaż
|
wodoloty nie szczędziły na prędkości
|
poduszkowiec
|
|
|
|
poduszkowiec
|
silnik Nitrona przy normalnej pracy...
|
jak romantycznie - gdyby nie ten dym...
|
|
|
|
Biniu myje jacht
|
Wojtek...
|
herbatki w pociągu
|
|
|
|
|
Nic sie Marek nie zmienił przez miesiąc
|
|
|
.gif) |
|