opisami
 E t a p  I I I  -  T r o n d h e i m   -   M u r m a ń s k 
żeglarstwem

Etap III
(Trondheim - Murmańsk)
Etap IV
(Murmańsk - St. Petersburg)
Kanał Białomorsko - Bałtycki
(locja)


Etap III - Trondheim - Murmańsk  1204Mm/294h mapa


Czerwone, rybackie domki,  na wysokich palach, oświetlone jaskrawym porannym słońcem, odbijanym przez ciemnozielone wody fiordu, otoczone stromymi górami, pnącymi się w błękitne niebo...

Norway Obraz jakich wiele w północnej Norwegii, zaskakujący i zachwycający, nie tylko ze względu na nietuzinkowe, wszechobecne góry, przepasane  wstęgą głębokiej zieleni, ale także z uwagi na niezwykłe zjawiska przyrody.
Znamienity przykład stanowi dzień polarny, który  po przekroczeniu  66°33' szerokości geograficznej determinuje zegary biologiczne oraz staje się przyczyną zatracenia poczucia czasu. Nieraz zdarzało nam się jeść śniadanie o drugiej w nocy, a każdy z nas się dziwił patrząc na zegarek...

Rejs dookoła półwyspu Skandynawskiego nie rozpoczął się przekroczeniem koła podbiegunowego, ani zwiedzaniem pięknych, dość mocno skomercjalizowanych wysp, o wdzięcznej nazwie - Lofoty. Pomimo tego, postaram się opisać najważniejsze elementy naszej ekspedycji, możliwie dokładnie zachowując chronologię zdarzeń.

załadunek żarcia za 6000PLN Z głównym bohaterem rejsu spotkaliśmy się w Trondheim, pierwszej stolicy Norwegii, mieście uniwersyteckim, położonym około 300 km na północ od Oslo. Jego nazwa brzmiała  "Nitron" - stalowy, 13 metrowy kecz, na którym dzielna, 8-mio osobowa załoga, pod komendą kapitana Adama Sulewskiego, wyruszyła w trzytygodniowy rejs do Murmańska. Tam zakończył się I etap i po wymianie załogi Adam kontynuował podróż dookoła półwyspu, która zakończyła się pełnym sukcesem.



Trondheim

Do miasta Św. Olafa udało się tanio, sprawnie, wesoło i przyjemnie dojechać z pomocą firmy Piotra Korpeta (eurotran@poczta.onet.pl , tel.: +603072679). Podróż wraz z przeprawą promem (Sassnitz-  Trelleborg) zajęła nam koło 20 Ktoś nas namalował godzin, przez cały czas oczywiście wlekliśmy tez przyczepkę wyładowaną po brzegi zakupami za prawie 6000PLN, w których nawet nie brakowało Nutelli i ośmiorniczek marynowanych w puszkach. Pożywienia i peklowanego w słoikach mięsa wystarczyło więc praktycznie aż do Petersburga. Sery i inne produkty zgrzewane w foliach dały radę aż 6 tygodni, praktycznie trzeba było dokupywać jedynie pieczywo, warzywa, owoce... no i oczywiście piwko, którego nie bylibyśmy w stanie załadować na tak długi rejs...jednak aż do Murmańska udało się jakoś dotrwać na polskim browarku...W menu w części rosyjskiej pojawiały się też nieraz lokalne przysmaki, jak kawior, "sało", suszone rybki...Norwegom na zakupach nie daliśmy jednak przez te 3 tygodnie Środek nocy zarobić...
Na miejscu byliśmy koło południa. Nitron już czekał na nas, gdzie odbywało się ostre sprzątanie właśnie znalezionym prawie nowym i naprawionym po 10min diagnozy odkurzaczem w norweskim śmietniku, który zastąpił swojego polskiego poprzednika firmy Predom, którym ktoś nieopatrznie zaczął wciągać wodę z zęzy na jednym z poprzednich rejsów...niestety odkurzacz nie dał rady... : )))
Pozostał problem noclegu, bowiem kierowca musiał się przespać, następna załoga wyjeżdżała dopiero następnego dnia rano...nie trwało jednak długo, jak złotowłosa Asia - pokładowy mistrz dyplomacji wróciła z informacją, że jak zawsze wszystko już jest załatwione : odstąpiono nam pomieszczenie socjalne lokalnego jacht klubu, gdzie znajdowały się wygodne ławy, nie wspominając już o barku, wieży stereo i innych bajerach...oczywiście wszystko za free!
Wieczorem niezbyt ostro balowaliśmy, jednak długa podróż i niemały alkoholowy wieczorek zapoznawczy na promie dały się we znaki...
Rankiem zbudził nas Valuś, który już złowił pierwszą rybę...pokaźnego dorszyka...



Pierwsze halsy...

Od kei w Trondheim odbiliśmy tuż przed północą, czekaliśmy bowiem na Marcina, który z braku cennego czasu do nas dolatywał. Dobry humor dopisywał całej załodze. Pogoda dżdżysta, chłodno, niebo pozostawało Dzwon Nitrona złowrogie...Deszcz padał aż do rana. Niemal wszyscy polegli w końcu w kojach. Na pokładzie pozostała jedynie wachta nawigacyjna. Czarne chmury nadciągały z NW, wiatr wzmógł się do 4° w skali Beauforta...a fala ciężko przelewała się przez pokład, pędzona mroźnym wiatrem z fiordu Trondheimfjorden. Mimo ciężkich warunków jacht, w znacznym przechyle, płynął wyjątkowo stabilnie. Wiatr wzmógł się zaraz po wyjściu z fiordu...wiejąc z siłą 5-6° w skali Beauforta. Załoga uświadomiła sobie, że rozpoczął się rejs. Noc kołysania, na wyjątkowo długiej, trzymetrowej fali, pozwoliła większości ekipy doświadczyć zaszczytnej dla każdego żeglarza choroby morskiej, ograniczając tym sposobem obowiązki wachty kambuzowej do minimum.



Nad ranem

W Rorvik zastało nas poranne słońce. Załoga w pełnym "rynsztunku kąpielowym" stanęła w rzędzie do prysznica, po czym wszyscy wybrali się obejrzeć małe, Jeszcze słońce zachodzi ciche i urocze miasteczko portowe. Rorvik przykuł szczególną uwagę trzema rzeczami: małymi drewnianymi domkami o spadzistych dachach, układającymi się w malownicze wąskie uliczki, nowoczesnym budynkiem Ośrodka Kultury i Ekonomiki, harmonijnie wpasowanym w charakter zabudowy miasta oraz białym drewnianym kościołem, z prowadzącymi doń schodami, z których rozpościerał się widok na port...a w nim nasz dzielny jacht, umęczony nocą mocnych wrażeń.



Ku fiordom Nowegii

Do dalszej podróży przystąpiliśmy już po paru godzinach, płynąc na północ wzdłuż wybrzeża kolejnego fiordu. Tego typu żegluga ma wiele zalet i wad.
Mogliśmy w pełni upajać się pięknem skalistego norweskiego wybrzeża, często zaglądając do malutkich zatoczek i wybierając najciekawsze porty i miasteczka (nierzadko oddzielone od cywilizacji, długimi na dziesiątki mil, łańcuchami górskimi). Kołysanie ograniczyło się do sporadycznych fal tworzonych przez przepływające promy, natomiast wiatr, osłonięty przez wysoki brzeg, zelżał, w konsekwencji czego, w kolejnych dniach płynęliśmy w rytmie silnika.

Następnym dużym miastem był Brönnöysund. Do nabrzeża dobiliśmy o godzinie 22:30. Po zakończonym obiedzie (w strefie koła polarnego zdarzało się nam jadać nawet o 2:00 w nocy, ponieważ było jasno przez całe 24 godziny - taka sytuacja wynikała z Dnia Polarnego, występującego latem w Norwegii ), ruszyliśmy do miasta. Całą grupą przemierzyliśmy kilkanaście uliczek, ale poza młodym i pijanym Norwegiem, którego trzeba było wyciągnąć z basenu portowego, gdyż sam nie był w stanie się wydostać, nic ciekawego nie udało nam się zobaczyć.

Po ciężkiej nocy spędzonej w pobliżu miejscowej dyskoteki, wykonaliśmy wzorowe odejście od kei, biorąc kurs 30° na Holandsfjorden.....Kolejnym celem załogi "Nitrona" było podpłynięcie do śnieżnego lodowca.



W drodze

W drodze z miejscowości , w której, po usilnych prośbach naszych załogantek, stanęliśmy w celu skorzystania z prysznicy w miejscowym klubie żeglarskim (taka przyjemność kosztuje w Norwegii średnio 15 NOK (ok. 8 PLN) za 6 minut- potem następuje "lodowaty prysznic"!). Postanowiliśmy połowić ryby. Na rezultaty nie trzeba było długo czekać. 10 minutowe łowienie dało efekt w postaci 15 dorodnych (1,5-2,5 kg) norweskich łososi. Metoda nasza polegała na zarzuceniu woblera z czterema dodatkowymi haczykami, wyposażonymi w piórka (raz nawet cztery ryby zahaczone na zestawie). Połów odbywał się z głębokości 50 metrów. Oprawienie takiej ryby nie sprawia dużego kłopotu, a smażenie jest czystą przyjemnością - jedzenie także!



Lodowiec

Owiani mroźnym wiatrem spływającym z lodowca, przybiliśmy do jego podnóża. Cała ekipa idąc na lodowiec Wyposażeni w nieprofesjonalny sprzęt, jakim była siekierka strażacka oraz długa lina z wyposażenia jachtu, udaliśmy się na mrożącą krew w żyłach (ze względu na panującą temp. otoczenia + 5°C) wspinaczkę. Po 3 godzinach zmagań, pierwszy załogant postawił stopę na jęzorze lodowca. Widoki były Adam pije wode z lodowca. przepiękne. Pod nami roztaczało się jeziorko o krystalicznie czystej wodzie, regularnie uzupełnianej przez roztopy lodowcowe, a w oddali ledwie dostrzegalny "Nitron", którego jedynie topy masztów wystawały ponad poziom nabrzeża (odpływ ok. 2 m i wysoka keja stworzyły takie wrażenie). Otoczeni byliśmy przez niemal pionowe, lodowe ściany, pełne lazurowych jaskiń i głębokich szczelin. Powierzchnia lodowca mieniła się całą gamą barw.
Dominował kolor błękitny, poprzez postać krystaliczną, aż do mlecznej bieli. Nadchodziła pora kolacji (1:30 w nocy). Zachęceni przez kapitana, nabraliśmy "niebieskiego", dobrze sprasowanego lodu do obiecanych przed południem wyśmienitych drinków...i udaliśmy się w drogę powrotną. W pobliskim lesie nazbieraliśmy prawdziwków i kozaków na kolację (norweskie lasy sprzyjają rozwojowi grzybów w porze letniej - w szczególności w iglastych zagajnikach, których w naszej podróży nie brakowało).



Tajemniczy krąg

Największą ciekawostką jest to, że lodowiec ten leży na linii kręgu polarnego (nor. Polarsirkelen). Przekroczenie tej szerokości świętowaliśmy Żarówa myje kilka godzin po wypłynięciu z Holandsfjorden (fiord z lodowcem). Kapitan, przy pomocy głośnego dzwonu jachtowego, w oparciu o GPS-a, w celu ustalenia dokładnej pozycji (66°33'),  wywołał całą załogę na pokład, gdzie na deku czekał w kieliszkach (metalowych kubkach) schłodzony rum z lodem. Pogoda deszczowa nie sprzyjała dobrym humorom, dopiero co obudzonej załogi, ale miejsce, w którym zostali wyrwani z drzemki, nieco poprawiło panującą na pokładzie atmosferę. Mimo pochmurnej pory, wszyscy byli pod wrażeniem... długo oczekiwana chwila wreszcie nadeszła.



Halsowania ciąg dalszy

Następny dzień minął na nieprzyjemnym halsowaniu w słabym wietrze. Po 20 godzinach dopłynęliśmy do Bodö. Duże miasto portowe przywitało nas zamkniętą bramką na końcu pomostu, do którego przybiliśmy. Problem ten został szybko rozwiązany - metody dyplomatyczne okazały się lepsze od argumentu siły. Po Przekraczamy krąg polarny szybkim prysznicu (był darmowy - dyplomacja....) udaliśmy się do miasta w celu wysłania korespondencji jachtowej (też darmowej). W drodze powrotnej próbowaliśmy uskutecznić metodę wymiany handlowej: litr polskiej wódki za kilogram krewetek. Niestety miejscowy rybak uznał, że jego towar jest cenniejszy, w konsekwencji czego transakcja nie doszła do skutku (szkoda...krewetki były wyśmienite - tym razem dyplomacja umożliwiła jedynie degustację). Wódkę, jak stwierdził, w domu pędzi sam...

Następny długi hals odłożyliśmy wprost na sławetne Lofoty. Wyspy były przepiękne. Zwiedziliśmy wiele miejscowości i fiordów np. Stamsund, Harstad, czy Svolvaer, gdzie spotkaliśmy polski jacht "Politechnika" pod dowództwem kapitana Dariusza Krzemińskiego, de facto znajomym naszego kapitana. Po wspólnej zabawie (gra na gitarze) z zaprzyjaźnioną załogą i ciężkim poranku, nasz wybór padł na Trollfjorden.

Port opuściliśmy przed południem (problemem było zrzucenie cum - przy odpływie nabrzeże stało się wyjątkowo wysokie, ale poradziliśmy sobie sprawnie, wykorzystując portową drabinkę). Wieczorem byliśmy już na miejscu. Przywitały nas majestatyczne, niemal pionowe skały (ok. 300 metrów) fiordu, którego średnia głębokość wynosi niewiele poniżej 100 m. Po skalistych graniach spływały huczące wodospady, pod którymi zręcznie przepływaliśmy naszym jachtem. Krajobraz był niemal teatralny, w oddali szczyty ośnieżonych gór, ściany fiordu w zasięgu ręki, słoneczny dzień, dopełniający wrażenia, że jesteśmy aktorami, którzy grają w najpiękniejszej, jak dotychczas, scenerii norweskiej. Niestety, sztuką tym razem, było lawirowanie pomiędzy skałami... co nie do końca pozwalało nam realizować się w wyobrażanej roli...ale czy nie lepiej być błaznem grającym przed pełną salą, niż Hamletem przemawiającym do pustych krzeseł?

U wyjścia z fiordu udało nam się sfotografować orła morskiego, wspaniałego ptaka o rozpiętości skrzydeł blisko 2,5 m, który odganiany przez mewy od ich gniazda, zataczał ogromne kręgi tuż nad naszym jachtem. Widowisku temu towarzyszyły przenikliwe i niezwykle głośne mewie piski, które to właśnie zwróciły naszą uwagę. Orzeł dał za wygraną...cóż, jeden pięciu nie pokona.

Z norweskiej fauny  na uwagę zasługują również maskonury. Piękne, malutkie ptaszki, o krótkich ogonkach, białych podbrzuszach i wydatnych czerwonych dziobach. Cecha ta wykorzystywana jest przez nie do połowu ryb pod wodą.
Maskonur wyczekuje na ofiarę - unosząc się na powierzchni morza. W decydującym momencie nurkuje po swoją zdobycz. Ptaszki te można spotkać niemal na całym zachodnim wybrzeżu, a w szczególności w pobliżu niewielkich wysepek, gdzie zakładają swoje gniazda.

Wielkim zainteresowaniem cieszą się także delfiny, spotykane raczej na otwartym morzu na północny-zachód od Lofotów, chociaż nam udało się je zobaczyć już w okolicy Trondheim.

Poza tym wiele ptaków, często nieznanych nam gatunków, pojawiało się niemal we wszystkich zakątkach norweskiego wybrzeża. Na samej północy udało się też zobaczyć albatrosy.



Przystanek Hammerfest

Do miasteczka wpłynęliśmy pędzeni silnym wiatrem. Postawiony spinaker, zrzucony prawie przed samym dojściem do kei wzbudził ogromny podziw wśród mieszkańców. Szybka kąpiel i zwiedzanie miasta. Krajobraz wyjątkowo surowy, niemal jak na Alasce. Dookoła wzniesienia,  amerykańskie samochody pędzące po kurzących się asfaltowych ulicach,... renifery spacerujące po chodnikach, Renifery w Hammerfest skwerach i parkach, a wszystko to w promieniach "zachodzącego" słońca. Taką widowiskową scenerię zawdzięczaliśmy.latu. tak, najcieplejszemu od 40 lat latu w Norwegii. To właśnie warunki klimatyczne sprawiły, że niemal wszystkie mniejsze miasteczka, do których można zaliczyć Hammerfest, wyglądały jak opuszczone. Na ulicach całkowite wyludnienie, za to restauracje przepełnione po brzegi, przede wszystkim turystami, dla których panująca w okolicy 69 równoleżnika (3 stopnie szerokości geograficznej powyżej Kręgu Polarnego!) temperatura 27o C była ciężka do wytrzymania. Nam, kurz i wysuszone powietrze, również bardzo dokuczało. Za to w innym porcie (jeszcze dalej na północ Norwegii) wykorzystaliśmy norweskie anomalie pogodowe i zażyliśmy odświeżającej kąpieli, w wyjątkowo ciepłej, jak na Morze Norweskie, wodzie o temperaturze 16o C!



Nordkapp

Najdalej na północ wysunięty punkt Europy przywitał nas wyjątkowo malowniczą scenerią. "Nitron" w ostrym przechyle, pędzony silnym, północno-wschodnim płyniemy wiatrem i oświetlony promieniami "wschodzącego" słońca (tego dnia zachodzące słońce nie zetknęło się nawet z linią horyzontu), pozwolił nam podziwiać przylądek w pełnej krasie. W takich warunkach stwarza on naprawdę niezapomniane wrażenie... Po chwilach zadumy należało powrócić do obowiązków i zarefować żagle - zapowiadała się ciężka noc, tym razem już na Morzu Barentsa, a nie Morzu Norweskim.



Mehamn

Ta niewielka wioska (1250 mieszkańców) zasługuje na wzmiankę ze względu na mieszkającego w niej polskiego lekarza Kazimierza Krawczyka. Wspaniałego człowieka, który dowiedziawszy się o naszym przypłynięciu od lokalnego Marcin gotuje rybaka, zaproponował nam gościnę, udostępnił prysznic i uraczył przemiłą rozmową o własnym życiu i zwyczajach panujących w tej części Norwegii.
Dowiedzieliśmy się, że po dziś dzień poluje się na wieloryby, renifery i łosie (liczba odstrzałów zależy od ilości pozwoleń). Dużą popularnością cieszą się ogromne kraby, o rozpiętości szczypiec nawet do 4 metrów (rekordowy złowiony w tym rejonie). Po wymianie adresów kontaktowych i skorzystaniu z prysznica, udaliśmy się w dalszą drogę.



Bätsfjord

W kolejnym z niewielkich miasteczek północnej Norwegii spotkaliśmy Rosjanina pracującego na jednostce ratownictwa morskiego, który w zamian za Norway rozwiązanie problemu z oprogramowaniem komputera, odwdzięczył się udostępnieniem gorącego shower'a na jednostce ratownictwa morskiego.
Natomiast jego rodacy spotkani na pobliskim statku rybackim, za butelkę polskiej wódki i cztery piwa, podarowali nam ogromną rosyjską banderę, która okazała się z pięć razy większa od naszej własnej J...może właśnie dlatego nie było w Rosji z niczym problemów. Wymieniliśmy kontakty, wyjątkowo potrzebne w dalszej drodze i wypłynęliśmy.



Vardo

Miasto turystyczne, którego największą atrakcję stanowi najdalej na północ wysunięta forteca na świecie (Vardohus Festning), która w nienaruszonym M.Byrt stanie przetrwała aż do dziś. Samo miasteczko to również fenomen, gdyż jako jedyne w Norwegii, leży w arktycznej strefie klimatycznej. Tym razem po zwiedzaniu miasta prysznic wzięliśmy w domu miejscowego artysty, który dał nam klucze i powiedział, że mamy czuć się jak u siebie, gdyż on nie może opuścić stanowiska pracy i nam towarzyszyć. Ludzie nadal nas zaskakują....



Kirkenes

Dobiliśmy tam rankiem, a właściwie w godzinach rannych, bo przecież w nocy też było słońce..., było bardzo ciepło i pogodnie...zanotowaliśmy rekordowe ciśnienie powietrza : 1036 hPa...
Część załogi jeszcze spała, Adam i Paula udali się na krótki rekonesans, a Żarówie coś odbiło...bo zrobił dla całej załogi "zajebiste" chruściki posypane cukrem pudrem...do tego taką ilość, że mogła najeść się cała zgraja...
Chruściki przyczyniły się też do zrobienia w końcu porządku w jajkach, których kupiliśmy za dużo...nie skończyło się oczywiście bez rzucania... : ) Trollfjord

Kirkenes,  jako miejscowość przygraniczna, oblegana przez turystów, którzy przyjeżdżają do niego przede wszystkim na zakupy, samo w sobie, nie zrobiło na nas ogromnego wrażenia. Zauważalne są w nim ogromne wpływy rosyjskie, o czym świadczą chociażby szyldy sklepowe i nazwy ulic m.in. w tym języku.

Nie lada atrakcją też było spotkanie prawdziwych wikingów, pływających w trojkę na jachcie wielkości i wyglądu naszej Cariny. Jacht wydawał się w ogóle nie przygotowany, wszystko na "aby, aby" , zbędne rzeczy jak np. światła nawigacyjne po prostu nie  działały, na koszu dziobowym przyczepione zostały poroża renifera, między którymi, jak nam potem Adam opowiadał, pojawiło się popiersie Lenina - jako galeon, załatwione z muzeum w Archangersku...a jednak pozory mylą, bowiem to już kolejna wyprawa tego jachtu s/y BerserkII, tym razem podobnie jak my dookoła Skandynawii, po udanych na Horn i dookoła Spitzbergenu (www.wildvikings.com).

Spinaker... ...No a tak w ogóle to nasza wizyta w Kirkenes zaczęła się od policji...zaraz po dobiciu na nasz pokład wszedł mundurowy...w Norwegii ...trochę zaskakujące.
...Policjant zaczął wypytywać czy znamy się z "Vikingami" bo podobno przypłynęliśmy z tego samego portu, czy coś o nich wiemy i w ogóle...byliśmy zdziwieni o co chodzi...wyjaśniło się dopiero podczas imprezy w Archangersku podczas kolejnego etapu.
David - "King of Animals" narodowości USA, bo to jego właśnie Policja Norweska ścigała, szukając go nawet na Nitronie : ) zupełnie nieświadomie nie wykupił zezwolenia na przebywanie na Spitzbergenie, gdzie s/y Berserk II był przed wizytą w Kirkenes. Mimo tego David robił zdjęcia lwom morskim i innym stworom i jak twierdzi rozmawiał z nimi...(polecam zobaczyć fotę na ich stronie...). Król Zwierząt ścigany przez norweską policję został wysadzony przez załogę jachtu na niewielkiej osamotnionej wysepce koło Kirkenes z racją żywnościową na kilka dni...tak że policja Norweska została po prostu zrobiona po prostu w jajo...Davida zgarnęli w drodze do Rosji, gdzie mu już nic nie groziło : )
"Vikingowie" nie mogli wytrzymać ze śmiechu jak się dowiedzieli że nawet nas pytali na komisariacie o nich i ze policjant szukał Davida na Nitronie...szczególnie jak Adam im zacytował text który sprzedał oficerowi policji: " nie, nie znam ich, nawet nie słyszałem, ale z tego co Pan mówi nie mogę się doczekać by ich niebawem poznać..."
Nitron spotykał ich potem już prawie w każdym porcie, zaliczając z nimi niezliczoną ilość imprez. Z opowieści Adama w swoim podejściu do życia, "baletach" i zachowaniu byli po prostu wikingami... www.wildvikings.com

Kirkenes okazało się też największym naszym osiągnięciem związanym z wyszukiwaniem prysznicy :  kąpiel w remizie miejscowej straży pożarnej połączona z sauną, oczywiście wszystko za free ...



MYPMAHCK

Około 20min przed portem macierzystym Kurska powitał nas 60m statek Russian Cost Guard, okrązyli sobie nasz jacht, Adam pogadał z nimi po angielsku przez UKFkę, pooglądali sobie przez lornetkę, opalające się w promieniach niezachodzącego słońca nasze dziewczyny pomachali przyjaźnie i popłynęli dalej...
Murmańsk leży wgłębi około 25-milowej zatoki, do której nie sposób nie trafić ponieważ już przy ujściu wypełniona jest olejem i śmieciami. Po drodze mija się tajną bazę naładowaną lotniskowcami, torpedowcami i łodziami podwodnymi - Svieromorsk, a następnie kieruje podążając za dokładnymi wskazówkami, precyzującymi nasz kurs co do stopnia "Murmańsk radio piać" do "morskij vagzał", gdzie niecierpliwie już na nas czeka ekipa celników i innych ludzi poprzebieranych za leśników : )
Ropa w Murmańsku Okazało się jak zwykle więcej strachu niż problemów. Tata Adama pomógł nam wysyłając przepisowo fax na wskazany numer o naszym przybyciu 48h i 24h przed, do tego wiedział o nas prezes lokalnego jacht klubu- Aleksjej ( który był co prawda dopiero 50km od Murmańska na pobliskim jeziorze). Owe dane udało się zdobyć od Kpt.H.Wolskiego, będącego w Murmańsku w 2002 przy okazji przejścia  północno-wschodniego na niemieckim jachcie DAGMAR AAEN. (www.arved-fuchs.de )
Tak, że uprzedzając gospodarza o naszej wizycie zostaliśmy przywitani przyjaźnie i miło a nie z "kałaszami"...
Po bezproblemowej, choć długiej i przepełnionej stosami bezsensownych papierków, w rubrykach których doradzano nam wpisywać nieraz po prostu cokolwiek...(jachty zagraniczne traktowane są tam w każdym porcie tak samo jak statki).
 Odprawie celnej i paszportowo-wizowej, "zakrapianej" kończącym się zapasem polskiego piwa, udało się w końcu dobrnąć do celu.
Także niespecjalnym problemem okazał się bak wizy jednej z naszych załogantek, która świadomie postanowiła wykorzystać porozumienie o tranzycie bezwizowym. Mianowicie posiadając ważne bilety na całą podróż aż do Polski, nie trzeba mieć wizy, podróż nie może trwać jednak dłużej niż 7 dni.
Niron został zaparkowany longside do barki - państwowej stoczni remontowej dla mały statków. Tak, że pod nosem mieliśmy prysznic, ochronę, wodę, prąd oraz...bardzo szybki internet na pierwszym piętrze w biurach...oczywiście wszystko w myśl braterstwa słowiańskiego...

 Nasze wrażenie nie było najlepsze już w momencie schodzenia z jachtu stojącego w porcie, w którym  podczas odpływu wyglądało jak po katastrofie ekologicznej tankowca. Wszechobecna ropa była niemal na wszystkich elementach portowych, łącznie z naszym jachtem i całą powierzchnią wody...na szczęście dla Rosjan prąd norweski płynie z zachodu na wschód...

Miasto również turystycznie pozornie mało ciekawe. Z zabytków warto wymienić jedynie ogromny pomnik żołnierza rosyjskiego na wzgórzu za miastem. Poza tym to na ulicach dominował kurz, spaliny i szybko jeżdżące samochody...zupełnie coś nie dla turysty z przewodnikiem Pascala...a jednak tętniło tam życie, wyraźny szok kulturowy w porównaniu z prawie już wymarłą cywilizacją Norwegii. Wszędzie imprezy, muzyka, młodzi ludzie, piękne Rosjanki...a niby ta sama szerokość geograficzna...



Kapitan sam w Murmańsku...

Tak się złożyło że musiałem zostać sam jeden dzień wraz z jachtem w Murmańsku.
Bliskość stoczni remontowej i zaprzyjaźnionych robotników, brak problemów natury formalnościowej, wizyta zaprzyjaźnionego Aleksjeja na pokładzie, dodały otuchy i dały możliwość ulotnienia się załogi, której znacznie bardziej na rękę było szybciej być w znacznie ciekawszym mieście - St. Petersburg.
Dzień zaczął się od napełniania zbiornika ropą. Idąc za radą pracowników stoczni postanowiłem wlać do zbiornika nieco droższe paliwo (ok. 1,1zł za litr), sprzedawane na stacjach samochodowych, a nie to powszechnie dostępne na kei dla statków.
Kapitan się zaplątał Problem był jednak taki, że trzeba było wlać aż połowę z 400l zbiornika...Z pomocą jednak przyszła Maria- sekretarka w państwowym biurze stoczni. Za to że wymieniłem jej prywatnie 400dolarów na ruble, po znacznie lepszym dla mnie i dla niej kursie bankowym, zaraz zorganizowała mi beczkę wypełnioną po brzegi czystym dieslem przywiezioną prosto ze stacji na łyżce ogromnej koparki...
Beczkę ustawili na pobliskiej kei... i teraz radź sobie sam. Najpierw trzeba było przestawić się jachtem gdy pływ był wysoki, co było nielada sztuką  w pojedynkę, mając w perspektywie pranie cum, gdy jedna wpadnie do wody z unoszącym się na niej olejem...
Następnie uciąć ok. 5 m węża jachtowego do wody by w końcu nim zaciągnąć ropę z beczki do zbiornika...fuuuj ... ale się udało... Gdy nieopatrznie rozlało mi się trochę ropy, bynajmniej nie robiłem z tego paniki i nie neutralizowałem tego ludwikiem...nie tworzyła się już bowiem nowa plama wokół jachtu...to co pływało i tak pokrywało całkowicie powierzchnię... : )
Południe spędziłem śpiąc, robiąc zakupy w mieście, zmieniając olej i filtry w silniku i ostatecznie sprzątając gruntownie jacht. Wieczór minął przy tzw. "integracji z Bobem" przy promieniach niezachodzącego słońca i spoglądającego na nas z góry pomnika Lenina, na którą zostałem już rano zaproszony przez mniej więcej rówieśników, pracowników stoczni remontowej...
O 0600 dnia następnego pojawiła się nowa ekipa...



Posłowie

Norwedzy to wyjątkowo gościnni i pomocni ludzie. Przekonaliśmy się o tym w miejscowości Tromsö (znanej bardzo dobrze z wielu ekspedycji na Biegun Północny, które się w niej rozpoczynały i niestety nie wszystkie kończyły), kiedy to po krótkiej rozmowie naszej załogantki Asi z pracownikiem pobliskiego hotelu "Comfort Hotel" (de facto, najdroższego w mieście), okazało się, że bez problemu możemy skorzystać z hotelowych łazienek, nie wnosząc żadnej opłaty (szczyt dyplomacji jaki udało się osiągnąć!). Identyczna sytuacja miała miejsce na początku rejsu w Trodheim, gdzie do naszej dyspozycji był cały domek miejscowego komandora klubu. Kapitan i krówka...

Chciałem również podkreślić, że język angielski, za pomocą którego się porozumiewaliśmy, jest powszechnie znany, dlatego jadąc do Norwegii warto go znać chociażby na poziomie podstawowym ... no chyba że ktoś zna norweski albo potrafi dobrze chrząkać : ) Ułatwia to ogromnie komunikację z mieszkańcami, którzy są zawsze skorzy do rozmowy i  chętni do pomocy.

W kwestii czysto żeglarskiej, mogę wymienić kilka ważnych spraw. Przede wszystkim, w niemal w każdym porcie są gniazdka z prądem 230 V (jedynie należy mieć własny kabel), uzupełnianie wody pitnej nie stanowi żadnego problemu, a kwestia opłat portowych zależy od umiejętności dyplomatycznych załogi lub takowych opłat w ogóle nie ma (jeśli są - to sporadycznie).

Na zakończenie dodam, że w miastach norweskich nie ma obawy, że zostanie się napadniętym lub okradzionym - w każdym bądź razie, na pewno nie przez rodzimych mieszkańców. Panuje wyjątkowo spokojna atmosfera, a zamykanie jachtu na "noc", której i tak nie ma... (pora letnia) jest co najmniej bezcelowe.

Michał Ratajczak + trochę Adam Sulewski







1204Mm\294h  Rørvik, Broemoeysund, Renmen, Esoeya, Badø, Stamsund, Svolvaer, Harstalsjoeen, Halstad, Tranisø, Baardselva, Hammerfest, Mehamn, Gramrik, Batsfjord, Vardø, Kiberg, Kirkenes

W rejsie udział wzięli:

  • Adam Sulewski - Kapitan
  • Joanna Fiedler (Asia)
  • Walenty Sasim (Valuś)
  • Michał Ratajczak (Żarówa)
  • Marcin Byrt (Chlebek z Nutellą)
  • Paula Puacz
  • Magda Kątniak (Madzia)
  • Michał Straczyński (Antonio Bandreras)
  • Włodzimierz Głodowski


Niektóre cytaty z rejsu:

  • Antonio do Marcina w kambuzie: "Jeżeli myślisz, że ja przygotuje wszystkie składniki a ty je połączysz, to jesteś w błędzie..."
  • Antonio do Marcina, gdy ten próbował zrobić jajka sadzone na gotowanej wodzie : "Nie tylko wkurwiają mnie twoje eksperymenty kulinarne, ale także, to że muszę po nich sprzątać"
  • Ktoś do Żarówy piszącego na laptopie: " ...nie pisz, że kolor biskupi..."
  • Antonio: " Żaro , wyłącz sobie wreszcie komplikator poranny"
  • Włodek podczas dyskusji, że właściwie wszystko można określić słowem  "jebać"- "...a wiecie jak się mówi, że ktoś zrobił coś ponad plan, czy godziny pracy : NAD-JEBAĆ"
  • rozmarzona Madzia o swoim lubym do Żarówy na wachcie: "...jakbyś go widział..." Zarówa : " ...zakochałbym się !"
  • Valenty: "zachód kończy się dziś wschodem"
  • Valenty: określenie posiłku składającego się z zupki kuxu: "chemioterapia"
  • Z kabuza : "jaką chcesz Valuś kanapkę?...Vanetny: "6x9"
  • "...dalej Valuś pospiesz się, zwijaj tą wędkę robimy zwrot, dalej, szybciej..." Valenty: "...weź kij i napierdalaj : )..."
  • Valenty: "....dziś kambuz nie robi śniadania, bo jest szwedzki stół..."

i wiele innych : )




Wszystkie zdjęcia:

załadunek żarcia za 6000PLN Trondheim płyniemy
załadunek żarcia za 6000PLN Trondheim płyniemy
Kapitan Żarko Lodowiec Żarówa myje
Kapitan Żarko Lodowiec Żarówa myje
Marcin gotuje Rozplątujemy spinakera, który zaplątał się gdy Walenty zasnął na wachcie za sterem... Nitron w akcji
Marcin gotuje Rozplątujemy spinakera, który zaplątał się,
gdy Walenty zasnął na wachcie za sterem...
Nitron w akcji
Nitron podczas białej nocy Kalesony Antonio Banderasa Pojedynek szachowy - Adam i Marcin (znowu remis)
Nitron podczas białej nocy Kalesony Antonio Banderasa Pojedynek szachowy - Adam i Marcin (znowu remis)
Dzwon Nitrona Jeszcze słońce zachodzi Mijamy Nordcapp
Dzwon Nitrona Jeszcze słońce zachodzi Mijamy Nordcapp
Spinaker... Przekraczamy krąg polarny Renifery w Hammerfest
Spinaker... Przekraczamy krąg polarny Renifery w Hammerfest
Wzgórza 'siedem sióstr' Ropa w Murmańsku Płyniemy
Wzgórza 'siedem sióstr' Ropa w Murmańsku Płyniemy
Udany połów Stoper Połów
Udany połów Stoper Połów
Środek nocy Walenty w akcji Stawiamy spinakera
Środek nocy Walenty w akcji Stawiamy spinakera
Kapitan się zaplątał Antonio  Banderass.... zmiana przynęty...
Kapitan się zaplątał Antonio Banderass.... zmiana przynęty...
'chlebek z nutelką' myśli... Ktoś nas namalował Nitron na Lofotach
'chlebek z nutelką' myśli... Ktoś nas namalował Nitron na Lofotach
Asia F Renifery. Adam pije wode z lodowca.
Asia F Renifery. Adam pije wode z lodowca.
Cała ekipa idąc na lodowiec Michał(Antonio) i Madzia M.Byrt
Cała ekipa idąc na lodowiec Michał(Antonio) i Madzia M.Byrt
Norway Norway Trollfjord
Norway Norway Trollfjord
Kapitan i krówka... Lodowiec ...droga na lodowiec
Kapitan i krówka... Lodowiec ...droga na lodowiec




rejs opisy
powrót na stronę główną