|
Czy kochałes/aś się kiedyś na jachcie? |
tak - na jachcie morskim - "w drodze" |
|
27% |
tak - na jachcie morskim - tylko w porcie |
|
11% |
tak - ale tylko na śródlądowym |
|
26% |
nie - jeszcze nigdy |
|
33% |
|
Wszystkich Głosów : 3918 |
zobacz komentarze |
|
|
dzisiaj:
|
|
w tym miesiącu:
|
-
|
w tym roku:
|
-
|
|
|
|
|
...Ludzie dzielą się na żywych, martwych i na tych co pływają po morzu
epigram Antologii Palatyńskiej
Jest to prywatna strona, której tematem jest żeglarstwo morskie. Znajdują się na niej niektóre opisy przeprowadzonych przeze mnie rejsów morskich (patrz "Rejsy i zdjęcia").
Głównie pływam ze znajomymi, jednak na każdy rejs biorę kilka nieznanych osób, by powiększać grono znajomych. Wybierz z menu "Nowy rejs" jeżeli chcesz sie przyłączyć.
|
|
|
|
J a k t o s i ę z a c z ę ł o | |
|
|
Żeglarstwo stało się moją wielką pasją.
Moją, czyli 30-letniego poznańskiego lekarza ortopedy.
Żeglarstwem zarazili mnie Rodzice, choć sami nie mieli z nim nic wspólnego, wysyłając jako 9-letniego "szkraba", na obóz szkoleniowo-żeglarski, zorganizowany przez Harcerski Klub Żeglarski nad Jeziorem Kierskim koło Poznania.
W pierwszym podejściu do egzaminu, niestety oblałem z manewrówki; mimo starań instruktora...
Podczas egzaminu, "Omega" dostała zbyt dużego przechyłu a ja będąc zbyt małym, nie potrafiłem utrzymać się na nawietrznej burcie.
Po greatingu "zrolowalem się" w dół, tracąc kontrolę nad łódką.
Dopiero w następnym roku zdałem pomyślnie egzamin.
Jesienią zapisałem się do Harcerskiego Klubu Żeglarskiego.
Byłem tam najmłodszy co miało pewna zaletę, bowiem nikt już nie zajmował się remontowaniem wolnych Cadetów i Okey'i. Co roku remontowałem nową łódkę, wymieniając je na coraz lepsze.
Pływanie regatowe jednak mnie jakoś nie pociągnęło.
Wolałem popłynąć w spokojny rejs po jeziorze.
W klubie miałem niemałą możliwość poznawania tajników sztuki szkutnczej, co teraz na morskich polskich jachtach się niezmiernie przydaje, często samodzielnie eksperymentując z laminatem bez wiedzy komandora, czy pływając motorówką odpalaną bez kluczyka gdy nie było go w klubie...(nienajlepiej się to nieraz kończyło gdy sie nagle pojawial...)
Czasami w zastępstwie starszych druhów zajmowałem się szkoleniem, co sprawiało mi wtedy niebywałą radość.
Uczyłem ludzi znacznie starszych od siebie ...
W klubie miałem też możliwość zdobyć niemałą teoretyczną wiedzę o żeglowaniu, również morskim. Mimo że do morza mamy 350km, to nie jeden z HKŻtu prowadzi dziś polski żaglowiec, czy kończy WSM. Swego czasu kultywowano w klubie ceremoniał morski, wykładowcami i instruktorami na kursach były prawdziwe wilki morskie. Mieliśmy też dużo sprzętu morskiego, przeterminowane rakietnice, koła ratunkowe, tratwy, a nawet morski jacht, który nie dostał atestu na morze i pływa do dziś tylko po poznańskim kiekrzu...
W klubie nad jeziorem spędzałem niemalże całe wakacje i wszystkie weekendy również zimowe.
Gdy torchę podrosłem, popłynąłem też pierwszy raz na Mazury.
Całą paczka - koleżanek i kolegów. Choć jeszcze mieliśmy spory kawałek do osiemnastki udało się przez pewne znajomości
pożyczylić samemu "Sportinę 525" i ostro poszaleć po Wielkich Jeziorach.
Jacht ... to była w zasadzie jednostka bardzo styrana i zapuszczona, choć przy odpowiednim trymie całkiem dobrych żagli wyprzedzała niemal wszystkie.
Nieszczęsny silnik "Wietierok" - wymagal nabożnej procedury przygotowawczej do ... odpalenia go.
Gdy "zagdakał" po dłuższym czasie szarpania; pełni szczęścia płynęliśmy dalej, wciaż doglądając aby rytmicznie "wył".
"Drobne awarie" były urozmaiceniem "złotego z bąbelkami" - życia Mazur...a jacht, dzięki zapasowi części i narzędzi, oddaliśmy w znacznie lepszym stanie niż był, pokazując że "gówniarze dają sobie świetnie rade..."
Od początku chciałem płynąć na morski rejs, miałem nawet niejedną okazje zabrania się z członkami HKŻu. Jednak moi rodzice, którzy po raz pierwszy na jachcie znaleźli się przeze mnie, nie zgadzali się. Uważali że to niebezpieczne i że jestem zbyt mały. Na szczęście mojego młodszego brata( kreatora tej strony) udało mi się zabrać na rejs gdy miał 12 lat.
Mnie udało się popłynąć dopiero w pierwszej klasie liceum na Zatokę Gdańską, a już zaraz po tym na pełne morze...
Była to wyprawa zorganizowana przez członków HKŻu. Na przełomie września i października popłynęliśmy trzema jachtami z Aten po Cykladach, odwiedzając najbardziej znane zakątki Grecji, jak Santorini, Milos, Hydra. W kolejnych latach, gdy nareszcie żeglowałem po morzu, przyjeżdżajałem do Kiekrza tylko po zachodzie... Później były to rejsy po morzu Bałtyckim i Północnym, organizowane przez Trzebież i przez HKŻ- Navigare. Zacząłem również zdobywać kolejne stopnie wtajemniczenia w pogmatwanej drabince stopni wymyślonej przez czarny świat Polskiego Związku Żeglarskiego, dziś przesycony dziadkami wspominającymi swoje minione wyprawy, a niestety broń boże, nie pływającymi, do tego biorących za to pieniądze...
W czerwcu '99 po raz pierwszy popłynąłem jako kapitan na rejsie po Bałtyku zorganizowanym wraz z kolegą Wojtkiem, było to w 3 klasie LO. Pierwszy etap załogi rejsu stanowili "oldboy'e" czyli mój ojciec i jego koledzy, a drugi etap szybko zapełnili Wojtka i moi znajomi. "Carterowy" rejsik udał się na maxa, złamaliśmy tylko bosak, oddając S/Y Adulara tak jak wzięliśmy. Udany i pełen wcześniejszych obaw rejs utwierdził nas w przekonaniu, że nie ma problemu by samemu pływać, a nawet lepiej, bo przy odrobinie wysiłku związanego z organizają wyprawy, można płynąć gdzie się chce i do tego prawie za darmo. Poza tym można pływać z kim się chce - z rówieśnikami, nie będąc ograniczany przez marudnego i nieraz przestarzałego i panikującego czy wprowadzającego marynarkę na jachcie, kapitana, poznając żeglarstwo od samego żywiołu...
Potem sypały się już samodzielnie organizowane wyprawy lawinowo, które starałem się organizować w na tyle ciekawych miejscach by mieć skompletowaną załogę(znajomi + ludzie internetu) już co najmniej w marcu i nie musieć wykładać z własnej kieszeni przedpłaty za czarter jachtów.
Jeszcze nie mając j.st.m udawało się, omijając polskie przepisy, czarterować 15m francuski jacht i pływać nim po Biskajach, południowej Anglii i do Irlandii, otworem stały też greckie "mydelniczki". Po zdaniu w końcu na morsa w kwietniu 2001 ( z całym stażem oczywiście na jachtach do 40 m2 żagla ;-) ), otworzył się nareszcie świat pięknych polskich dalekomorskich i dzielnych jachtów...
Organizacja niekomercyjnych rejsów niezmiernie zaczęła mnie wciągać i sprawiać niemałą satyfakcję.
Studia medyczne wbrew pozorom przysporzyły tylko zysków: sesja ciągla, czyli pewne 3 miesięczne wakacje co roku oraz poszerzana z każdym rokiem wiedza z zakresu zagrożeń zdrowotnych na morzu.
Godne Waszej uwagi i opisane na stronie pod " rejsy i zdjęcia " to miedzy innymi: w 2000 w ferie zimowe do Grecji, a latem na Biskaje i do Irlandii, w 2001 po raz kolejny do Irlandii, w 2002 do Petersburga, a w 2003 do Casablanki. Niektóre wyprawy udało się opisać w miesięczniku "Rejs" i "Żaglach". W 2003 udało mi się zdać na kapitana jachtowego
W 2004 jako pierszy polski jacht zrealizowaliśmy rejs dookoła Skandynawii z przejściem kanału Białomorsko-Bałtyckiego za co dostaliśmy II nagrode Rejsu Roku i wyróżnienie w Kolosach.
W kolejnym roku wziąłem udział w wyprawie Hudson Bay, prowadziłem jeden z ostatnich etapów: jesienny przelot na Zjawie IV z Islandii do Londynu. Było bardzo wietrznie. W 2006 roku zorganizowałem rejs z udziałem w niesamowitej imprezie: 50-leciu Tall Ship Races a w 2007 popłynąłem na Morze Czarne. Zrobiłem również zawodowe uprawnienia: Yacht Master Ocean 200GRT, pod koniec 2007 roku urodziła mi sie też córka oraz zacząłem stałą prace jako lekarz ortopeda.
Na przyszłość szykuje już nowe wyprawy, choć mam świadomość, że znacznie ograniczę ilość czasu na morzu do 2-5 tygodni rocznie, nie przerywam jednak mojego hobby, robię to świadomie i tak planowałem: wybrałem życie lekarza a nie marynarza...to też jest fajne : )
|
|
|
|